Trudno pisać posta po kilku miesiącach, ale wydaje mi się że trzeba zakończyć tę historię. Z Mombasy udaliśmy się na wyspę Lamu. Miejsce cudowne, wręcz magiczne. Mieliśmy szczęście akurat trafiliśmy na festiwal, a do tego 20minut drogi od naszego hotelu były przecudne białe plaże.
Jedynym problemem, który przerwał tą sielankę, była malaria która dopadła mnie 2 dnia pobytu na wyspie. Jednak szybka interwencja lekarska i leki(za 4€ !!!), spowodowały moje całkowite wyleczenie już następnego dnia, kurcze żeby tak przechodzić każdą grypę. Posiedzieliśmy troszkę na Lamu, a po kilku dniach jadąc na południe wzdłuż wybrzeża trafiliśmy najpierw Malindi,
potem do Watamu by w końcu dotrzeć z powrotem do Mombasy. Tu spędziliśmy ostatnie kilka dni rozkoszując się nieróbstwem i atmosferą miasta.
Wieczorem przed planowanym odlotem pojechaliśmy na lotnisko i tam spędziliśmy noc (dojazd do lotniska minibusem z pod stacji benzynowej w centrum). 22go marca mieliśmy lot do Brukseli.
P.S. Cały nasz wyjazd z biletami, ubezpieczeniem i innymi kosztami wyniósł nas po 2100€ za 4 miesiące na Czarnym Kontynencie. Nie tak źle.
Cóż, przychodzi jesień, trzeba uciekać do ciepłych krajów. Tym razem Indie, Nepal, Bangladesz i może coś jeszcze, jeżeli zmieszczę się w 4,5 miesiącach. Chętnych zapraszam, lecę 22.XI, koszty przewiduje podobne.
Do zobaczenia, usłyszenia, przeczytania :)
środa, 1 września 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)