Mając już bilet w ręku, wiedziałem że muszę opuścić Bangkok. Szkoda, ale żeby przesiedzieć tu resztę wyjazdu było by to trochę marnotrawstwem czasu. Rankiem zwlekłem się z wyra, spakowałem, zostawiłem ciężkie rzeczy w moim guest housie i stawiłem się na ustalonym miejscu, skąd mieli mnie odebrać busikiem i zawieść do Siem Reap. W głowie, po wczorajszych pożegnaniach dudnił tętent koni, ale wiedziałem że po drodzę odeśpię zmęczenie. Już na początku jednak poszło coś nie tak. Najpierw, kierowca spóźnił się prawię godzinę, a potem trzy razy przerzucali mnie z busa do busa. Po co i dlaczego pozostanie to ich słodką tajemnicą. Udało się po dwóch godzinach ruszyć, a ja zapadłem w błogi sen. Wywieziono nas do jakiegoś resortu przed granicą, wręczono nam do wypełnienia wnioski wizowe i zażądano 1200Batów opłaty. Miałem ze sobą baty ale chciałem zapłacić dolarami. Nie chcieli dolców i to mnie zdziwiło. Zacząłem przeliczać, zaraz, zaraz, wiza kosztuje 20$ to jest jakieś 600B. Pytam co i jak, a oni na to że muszą to załatwić sami, bo na granicy nie można. Już wiedziałem że to kant. Walcząc z kacem, postanowiłem wszcząć rewolucje. Mówię wszystkim jak sprawa wygląda, że chcą nas orżnąć na kasę i faktycznie ziarno niepewności zostało zasiane, no i lawina ruszyła. Z 12 osób w busie, ośmioro się zbuntowało. Pozostała 4 miała już wizy, tak że nic na nas nie zarobili. Doprowadziło to do białej gorączki jakiegoś szefa, doszło do ostrych utarczek słowno fizycznych i stwierdzili jak nie zapłacimy to nie pojedziemy. A pies ich trącał. Cała nasza ósemka ruszyła na granicę. Z wizą nie było problemu – koszt 20$ + 100B a cała procedura trwała 20 minut. Niestety z drugiej strony granicy czekali następni ściemniacze. Prowadzą cię do darmowego autobusu wywożą 10 km za miasto, niby na główny przystanek autobusowy. Fakt, dworzec jest piękny ale to tylko ściema dla turystów. W Kambodży jest kilkanaście firm przewozowych i każda ma własny malutki przystaneczek w odległości do 500m od granicy. A te dranie pośredniczą tylko kasując za to 100% zysku bo i tak autobus przejeżdża koło nich. Dla mnie to było za wiele, powiedziałem im że mogą mnie pocałować tam gdzie oni się podmywają, a ja używam papieru toaletowego. Pożegnałem 7 moich buntowników i poszedłem łapać stopa, lecz tym razem prosto do Phnom Penh.
Po godzinie zatrzymał się jeden Khmer który jechał do stolicy ale jeszcze po drodze musiał się zatrzymać w ośrodku dla ofiar min. To co tam widziałem było dla mnie wielką traumą i nie mam ochoty o tym pisać. Każdy człowiek który narzeka, że wszystko jest źle, wszystko nie tak, coś go boli czy tego typu durne gatki, powinien spędzić przynajmniej godzinkę w tym miejscu. Tylko czy to miejsce wytrzymało by najazd ponad połowy narodu Polskiego ????
Dojechaliśmy do Phnom Penh. Wysiadłem na bulwarze Federacji Rosyjskiej a stamtąd miałem 10 minut do strefy hoteli przy jeziorze, a więc w drogę.
Podsumowanie.
Najbardziej opłaca się wziąć bus tylko do granicy - 250B, a potem na nóżkach do Kambodży. Tam najtaniej wychodzi rejsowy autobus i tak: Siem Reap - 4$ ,Phnom Penh - 8 do 10$. Nie dać się wywozić za miasto. Aha, normalny autobus z Bangkoku kosztuje 207B ale trzeba wziąć tuk tuka za 50-80B lub dylać na piechotkę 6km do granicy. Podobno za 50B jest pociąg ze stolicy, nie wiem nie sprawdzałem.