czwartek, 10 lutego 2011

Bunt i trauma



Mając już bilet w ręku, wiedziałem że muszę opuścić Bangkok. Szkoda, ale żeby przesiedzieć tu resztę wyjazdu było by to trochę marnotrawstwem czasu. Rankiem zwlekłem się z wyra, spakowałem, zostawiłem ciężkie rzeczy w moim guest housie i stawiłem się na ustalonym miejscu, skąd mieli mnie odebrać busikiem i zawieść do Siem Reap. W głowie, po wczorajszych pożegnaniach dudnił tętent koni, ale wiedziałem że po drodzę odeśpię zmęczenie. Już na początku jednak poszło coś nie tak. Najpierw, kierowca spóźnił się prawię godzinę, a potem trzy razy przerzucali mnie z busa do busa. Po co i dlaczego pozostanie to ich słodką tajemnicą. Udało się po dwóch godzinach ruszyć, a ja zapadłem w błogi sen. Wywieziono nas do jakiegoś resortu przed granicą, wręczono nam do wypełnienia wnioski wizowe i zażądano 1200Batów opłaty. Miałem ze sobą baty ale chciałem zapłacić dolarami. Nie chcieli dolców i to mnie zdziwiło. Zacząłem przeliczać, zaraz, zaraz, wiza kosztuje 20$ to jest jakieś 600B. Pytam co i jak, a oni na to że muszą to załatwić sami, bo na granicy nie można. Już wiedziałem że to kant. Walcząc z kacem, postanowiłem wszcząć rewolucje. Mówię wszystkim jak sprawa wygląda, że chcą nas orżnąć na kasę i faktycznie ziarno niepewności zostało zasiane, no i lawina ruszyła. Z 12 osób w busie, ośmioro się zbuntowało. Pozostała 4 miała już wizy, tak że nic na nas nie zarobili. Doprowadziło to do białej gorączki jakiegoś szefa, doszło do ostrych utarczek słowno fizycznych i stwierdzili jak nie zapłacimy to nie pojedziemy. A pies ich trącał. Cała nasza ósemka ruszyła na granicę. Z wizą nie było problemu – koszt 20$ + 100B a cała procedura trwała 20 minut. Niestety z drugiej strony granicy czekali następni ściemniacze. Prowadzą cię do darmowego autobusu wywożą 10 km za miasto, niby na główny przystanek autobusowy. Fakt, dworzec jest piękny ale to tylko ściema dla turystów. W Kambodży jest kilkanaście firm przewozowych i każda ma własny malutki przystaneczek w odległości do 500m od granicy. A te dranie pośredniczą tylko kasując za to 100% zysku bo i tak autobus przejeżdża koło nich. Dla mnie to było za wiele, powiedziałem im że mogą mnie pocałować tam gdzie oni się podmywają, a ja używam papieru toaletowego. Pożegnałem 7 moich buntowników i poszedłem łapać stopa, lecz tym razem prosto do Phnom Penh.

Po godzinie zatrzymał się jeden Khmer który jechał do stolicy ale jeszcze po drodze musiał się zatrzymać w ośrodku dla ofiar min. To co tam widziałem było dla mnie wielką traumą i nie mam ochoty o tym pisać. Każdy człowiek który narzeka, że wszystko jest źle, wszystko nie tak, coś go boli czy tego typu durne gatki, powinien spędzić przynajmniej godzinkę w tym miejscu. Tylko czy to miejsce wytrzymało by najazd ponad połowy narodu Polskiego ????

Dojechaliśmy do Phnom Penh. Wysiadłem na bulwarze Federacji Rosyjskiej a stamtąd miałem 10 minut do strefy hoteli przy jeziorze, a więc w drogę.


Podsumowanie.

Najbardziej opłaca się wziąć bus tylko do granicy - 250B, a potem na nóżkach do Kambodży. Tam najtaniej wychodzi rejsowy autobus i tak: Siem Reap - 4$ ,Phnom Penh - 8 do 10$. Nie dać się wywozić za miasto. Aha, normalny autobus z Bangkoku kosztuje 207B ale trzeba wziąć tuk tuka za 50-80B lub dylać na piechotkę 6km do granicy. Podobno za 50B jest pociąg ze stolicy, nie wiem nie sprawdzałem.

środa, 9 lutego 2011

Raj na ziemi !!!

Znowu się trochę zawiesiłem, tym razem na plaży w Kambodży!!! Wszystkim polecam to miejsce. Jestem w raju!!! Postaram się w ciągu kilku dni opisać moje perypetie, ale na razie cieszę się plażą, słońcem, tanim piwkiem i pięknymi paniami wokoło:))

środa, 2 lutego 2011

Kierunek Bangkok.


Powoli nacieszyłem się prawdziwym relaksem, odpocząłem i zebrałem siły na kontynuowanie bloga. Po Indiach potrzebowałem chwili wytchnienia i mimo że trwała ona bardzo długo wróciłem wreszcie do życia.

Przyszedł czas powiedzieć cześć Indiom i udać się w krainę luksusów czyli Tajlandia!!!!

Mój samolot wylatywał o 12tej. Spakowałem się i ruszyłem na przystanek autobusowy, ale po drodze zobaczyłem jadący autobus z wywieszką airport - DN/11 wskoczyłem i już jechaliśmy w pożądanym kierunku. Trudno mi powiedzieć ile kosztuje bilet, gdyż dałem 10Rp kontrolerowi i wszystko było OK, bez biletu, bez zadawania pytań po 45min byłem przy lotnisku. Potem żmudna procedura kontroli, litr rumu w wolnocłówce, przywitanie się ze stewardesami i w górę!!!

W samolocie poznałem Hiszpana Horche z którym kontynuowałem dalszą podróż. Zawszę w dwójkę milej. Gdy lądowaliśmy w Bangkoku było już ciemno. Lotnisko w stolicy oddalone jest o 20,30 km od centrum. Jeżdżą oczywiście autobusy pod Khosan Road za 150B (10B to około 1 zł) ale od niedawna można do centrum dostać się kolejką za 45B, a stamtąd jednym autobusem za 7B dostać się pod hotelowe getto. Wybraliśmy oczywiście wersje tańszą. Niestety późno przychodzisz sam sobie szkodzisz:( Wszystkie tanie hotele były zajęte. Dopiero przy chyba już dziesiątej próbie trafiliśmy do Mini House. To na takiej uliczce, przedłużenie Khosan Road tylko 50m wyżej. Nocleg 300B za dwójkę, 150 za jedynkę. Ach, co to było za miejsce!!!! Jak bym pisał magisterkę z socjologi to po tygodniu cała była by gotowa, a po 2 tygodniach pewnie mógł bym bronić doktorat. Mieszkali tam przedziwni ludzie. Niektórzy zawiesili się tam na stałe, nie chcąc lub nie mogąc wrócić do swojego kraju. Był Jukka – Fin mieszkający w Oslo, który był spłukany z kasy i codziennie walczył ze swoją ambasadą żeby kupiła mu bilet do domu, no i co najśmieszniejsze zgodzili się na to ale czekali na ceny promocyjne, lub jakiś czarter. Jukka powoli wysprzedawał swoje rzeczy, a kasę przeznaczał na piwo i whisky. Był Klaus – 48letni Niemiec z Frankfurtu, którego przyjaciel miał wypadek w Malezji, czekał na niego aż dojdzie do siebie, a że również był bez kasy, spał na ławeczce przy hotelu. Nie pił piwa, tylko spijał resztki po wieczornych imprezach. John – szkot, stary punkowiec, który pożerał wszystkie nielegalne środki kilogramami. Hassan – Tunezyjczyk który mieszkał tu od 3 tygodni robił jakieś szemrane interesy, a że jego ojciec studiował w Polsce znał podstawowe słowa typu kiełbasa, Kocham Cię, nie mam pieniędzy, daj mi buzi, no i oczywiście jak wszyscy z tego towarzystwa K****a. To słowo chyba jest symbolem Polski, szkoda:( poza tym przewijały się tam najróżniejsze postacie, których historia życia była gotowym scenariuszem na film.

W takim oto towarzystwie przyszło mi mieszkać i spędzać czas, ale w takim towarzystwie czułem się naprawdę dobrze. Sam już jestem trochę spłukany, więc odkurzyłem moją harmonijkę i wieczorami chodziłem grać. Pieniądz może to nie był wielki, bańki dawały by godziwy zarobek, ale zawszę starczało na dobre jedzenie i kilka Changów wieczorem.

Któregoś dnia pojawił się Polak Marek. Chłop 57 lat, łysy jak kolano i z bejsbolówką POLSKA na łbie. Od razu podszedłem do niego z dystansem, ale koniec, końców okazał się fajnym kolesiem. Podróżował po Azji, ni w ząb nie znając języka, pomogłem mu w kilku sprawach, a on odwdzięczył się piwkiem i miłą rozmową. Jedyna rzecz która mi nie pasowała ,to to, że przyjechał tu w celach seksualnych i gadał o tym bez przerwy. Cóż, ja uważam, że po co za coś płacić jeżeli można mieć to za darmo, a szczególnie tutaj :) A może jak będę miał 57 lat będę na to patrzył inaczej, oby nie!!!!

Tak powoli mijał czas, że aż zatraciłem rachubę. Byłem już w Bangkoku chyba z 5 razy, popstrykałem go całego, więc w dzień bujałem się bez celu, rozkoszując się atmosferą miast, a wieczorami imprezowałem. A co na Khosan Road? Po staremu, kafejki, knajpy, stragany, rewia mody dredy, tatuaże, kolczyki, tak że z moimi dredzikami wtapiałem się w tłum, bez żadnych polskich przycinek typu patrz jak on wygląda pewnie narkoman, sodomita lub dzieciobójca. Nawet z perspektywy kilku tysięcy kilometrów Polska budzi we mnie odrazę i niepohamowaną ochotę do puszczenia pawia. A szkoda, bo to piękny kraj.

W końcu, w przypływie silnej woli kupiłem bilet do Siem Rap za 300B i któregoś ranka uciekłem. Ale wiem że tu wrócę, znowu miasto przywita mnie gwarem i muzyką, a ja znowu w nim zatonę. Ale teraz Kambodża!!!! Już się cieszę!!!!

wtorek, 1 lutego 2011

Azja gdzieś tam

Przepraszam, trochę się zawiesiłem, ale jak się odwieszę, zaraz coś napiszę. Ta część Azji wciągnęła mnie tak, że aż ciężko się wyciągnąć:)))