czwartek, 4 marca 2010

Loitoktok - knajpa z widokiem na Kilimandżaro.

Zrywaliśmy się z Nairobi wcześnie rano, po ciężkiej, głośnej nocy. Najpierw, do drugiej nad ranem, trwało pompowanie wody do naszego hotelu przez bardzo stary beczkowóz, a potem od czwartej zaczęły się zjeżdżać do stolicy autobusy ze wszystkich zakątków Kenii. Swoja obecność komunikowały trąbieniem w odstępach 20sekundowym. Pamiętajcie, mimo ze nocleg na River Road jest najtańszy, to noclegiem tego nazwać nie można.
Naszym następnym celem była mieścina Lolitoktok, oczywiście nie dlatego ze ma tak śmieszną nazwę ale dlatego że stamtąd jest najlepszy widok na Kilimandżaro. Oczywiście jeżeli niebo nie jest zachmurzone. My mieliśmy pecha, noc wcześniej padało i chmury spowiły wierzchołek, który tylko rzadka przebijał się przez kumulusy i ukazywał ośnieżony szczyt. Podroż (450Ks)trwała 3godziny, z czego ostatnie pół po niemiłosiernych wybojach. Gdy dojechaliśmy na miejsce Lolitoktok ukazał się wielka dziura, z dwoma hotelami, małym targiem, i pięcioma knajpami, hmm... bardzo dziwne miejsce. Pochodziliśmy trochę po okolicy z nadzieja ze Kilimandżaro ukarze się w pełnej okazałości. Udało się, jeszcze przed wieczorem chmury rozwiały się zupełnie. Przed nami ukazała się wielka góra z ośnieżonym szczytem. Do podnóża było jakieś 20, 30 km, a sam szczyt nie wyglądał na wymagający, ach, chciało by się tam wejść, ale cena ponad 1000$ ostudza nasz zapal niczym ten śnieg na wierzchołku. Cóż było robić, udaliśmy się do jednej z 5 knajp na piwo lane, w stylu kenijskim, czyli cieple, bez gazu, w plastikowym, brudnym kubku ale za 40Ks czyli 1,60zl. Gdy sobie wspomnę kulturę picia alkoholi w Etiopii, to aż zal serce ściska. Ale miejscowym to nie przeszkadza, co gorsza najchętniej pitym trunkiem jest wódka z trzciny, pita wprost z 50ml plastikowego woreczka, w temperaturze barowej, czyli około +30 stopni. Oj dużo się jeszcze muszą nauczyć. W knajpie był oczywiście ochroniarz. Do tej roboty najchętniej najmują się Masajowie. Cieszą się dużym respekt wśród pijących, pod warunkiem ze są trzeźwi, inaczej sami dostają po nosie. Dla mnie ochroniarz w sukience, koralikach i kolorowymi bransoletkami na rekach wyglądał trochę zniewieściale, mimo ze miał potężnego kija, którym raz na jakiś czas wywijał. Masaj poczuł się w obowiązku pilnowania dwóch Muzungu, przez co nie odstępował nas na krok, co było dosyć krepujące gdy się chciało pójść do toalety :)
Gdy wszyscy miejscowi byli już w dobrych humorach zaczęły się tance. Wszyscy bawili się przednio, mimo ze na 10 chłopa przypadały 2 panienki. Bardzo mi się podobało to wioskowe szaleństwo, wybawiłem się za wszystkie czasy na tym wyjezie. Rano, po ostatnim rzucie oka na Kilimandżaro, pojechaliśmy do Mombasy.

Brak komentarzy: