niedziela, 25 września 2011

Pokara

Po dziewięciu miesiącach przerwy wróciłem do Pokhary. Po ciężkim sezonie letnim wreszcie przyszedł czas na upragnione wakacje. Gdy wysiedliśmy z autobusu przed piątą rano miasto powitało nas ulewnym deszczem, znak że sezon monsunowy jeszcze się nie zakończył. Obskoczyło nas kilku taksówkarzy cena za przejazd w stronę Lakeside spadła do 150Rp, ale postanowiliśmy przeczekać deszcz w kafejce i ruszyć gdy się rozpogodzi, wszak to tylko 30min piechotą. Ulewa, jak szybko nadeszła tak szybko się skończyła, zmieniając ulicę w wartki potok. Miasto budziło się do życia, skierowałem się w stronę Nord Lakeside gdzie stacjonowałem ostatnio. Jest tam ciszej, spokojniej i troszkę taniej niż w centrum turystycznego getta. Zakwaterowanie znaleźliśmy w Funny House, w tym samym w którym stacjonowałem w grudniu. Jako że byłem z dziewczyną postanowiłem podnieść standard wypoczynku i za 400Rp dziennie mieliśmy czyściutki pokój z łazienką z widokiem na jezioro i okoliczne góry. Warunki nie do pomyślenia w zasyfionych Indiach. Tak tu można odpoczywać!!! Pierwsze kilka dni to czas na aklimatyzacje i przyzwyczajenie się do innej strefy czasowej. Czas też by smacznie pojeść i popróbować miejscowego Gurkha Beer. Nie znaczy to że przez następne 9 dni leżeliśmy brzuchami do góry, marnując czas który pozostał nam w Nepalu.

I tak, jeden dzień spędziliśmy na obejście jeziora Fewa. Wyprawa wydawała się niby prosta, ale dużo pobłądziliśmy wśród pól ryżowych, lasów, potoków, rzeczek i osuwisk skalnych. Mimo to bardzo było miło.

Gdy za 25€, w jednym z kilkudziesięciu sklepów ze sprzętem turystycznym, kupiłem nowiutkie buty Salomona, postanowiłem je sprawdzić w działaniu. Ruszyliśmy na podbój Pagody Pokoju, która góruje nad miastem. Trasa znowu wiodła małymi polnymi ścieżkami wśród lasów i wszystko było w porządku, gdyby nie pijawki, które dotkliwie nam w tym przeszkadzały spijając litry krwi z naszych nóg.

Odwiedziliśmy też dwie jaskinie za miastem Mahendra Gufa i Bat Cave. Niestety o tej porze roku, w jaskini nietoperzowej, naliczyliśmy tylko kilkanaście nietoperzy. Ale i tak było przyjemnie szczególnie wyjście z jaskini po mokrych śliskich kamieniach. Gdy wracaliśmy w biurze Annapurna Area Conservation Projekt załatwiliśmy pozwolenia na treking wokoło Annapurny. Pozwolenie kosztuje 2000Rp + 2 zdjęcia, a TIMS czyli takie niby ubezpieczenie, które nie jest ubezpieczeniem, a według mnie służy do wyciągnięcia kasy, 1450Rp + dwie foty.

Do Pokhary w piątek zawitał mój znajomy, Szymek razem z dwójką kumpli i ojcem. Będą kręcić tutaj dokument, ciekawy jestem jak im to wyjdzie:)

Spotkaliśmy się by obgadać szczegóły podboju Himalajów. Oni ruszają już jutro, my z Isą dopiero w poniedziałek. Mam nadzieje że złapiemy ich gdzieś na szlaku.

piątek, 23 września 2011

Ruszamy

Sezon jesienno-zimowy się zaczyna czas więc wyruszyć w podróż. W tym roku mam niestety mniej czasu tyko 2 i pół miesiąca, długo się zastanawiałem gdzie jechać. Wybór padł na Nepal, po ostatniej wizycie czułem niedosyt Himalajów. Tym razem wybieram się z moją dziewczyną Isą. Ciekawe jak to będzie, na pewno wesoło:)

Udało nam się kupić bilety do Delhi, w dwie strony za 550€. Została jeszcze kwestia wiz. Isa swoją wyrobiła w Berlinie, trwało to około tygodnia, ja wyrabiałem ją w Warszawie.

Termin wylotu zbliżał się nieuchronnie, a o wizie ani słychu ani widu. Dwa tygodnie od złożenia wniosku i cisza, proszę czekać i być cierpliwy, usłyszałem w słuchawce. Tak proszę Pani, ale ja po jutrze wylatuje!!!

Nie było wyjścia, spakowałem się szybko i ruszyłem do ambasady popchać moje sprawy.

Takich turystów jak ja było dużo, wszyscy czekaliśmy cierpliwie do 20tej aż konsul wklei papierek umożliwiający mój pobyt w Indiach. Wizę dostałem półroczną z możliwością nieskończonej ilości wjazdów i wyjazdów z kraju.

Z Warszawy pociągiem dojechałem do Berlina, tam spotkałem się z Izą, spędziłem noc na małym lotnisku Shonenfeld, a rano via Moskwa polecieliśmy do Delhi.

Stolica powitała nas monsunowym deszczem i mimo że to była piąta rano temperatura sięgała 30stopni. Metro rusza dopiero o 6 rano, chcąc nie chcąc zmuszeni byliśmy korzystać z komunikacji autobusowej. Już od samego początku zgrzyt, wiadomo Indie. Kontroler nie miał wydać 50RP, a gdy domagałem się reszty ten po prostu sprzedał nam dodatkowe 2 bilety. Taaa.... na szczęście będę tu krótko, tak krótko jak się tylko da.

Po obejściu kilku hoteli znaleźliśmy taki, gdzie prześcieradło miało tylko około miesiąca, a spod plam i szarości w kilku miejscach prześwitywał biały kolor.

Zmiana czasu i trudy podróży dawały nam się we znaki. Cały dzień spędziliśmy na spaniu i szlajaniu się po mieście, i odsyłaniu z kwitkiem namolnych sprzedawców i rykszarzy. Kupiliśmy bilet na następny dzień na 19.50 do Gorakhpur(162 Rp jeden).

Podróż trwała całą noc, ja, w przeciwieństwie do Isy spałem jak dziecko, wyłączyłem się zupełnie, ona niestety poddała się pociągowemu życiu i co chwila musiała się opędzać od różnej maści żebraków, ściemniaczy i sprzedawców chińskiego badziewia.

Pociąg przyjechał prawie o czasie. Czas na dalszą podróż. Naprzeciwko dworca stoją autobusy pod Nepalską granice. Po dwóch godzinach i ubożsi o 60Rp. Byliśmy na miejscu. Oczywiście rzucili na nas się rykszarze, ciągnąc nasze plecaki wykrzykując long way, cheep price!!! ale ja wiedziałem że do granicy jest raptem 300m.

Wizę wzięliśmy miesięczną koszt 40$ płatne w dolcach plus jedno zdjęcie. W Katmandu i Pokarze istnieje możliwość przedłużenia jej o kolejny miesiąc.

Ostatnią częścią podróży był 200km odcinek do Pokary. Bilet na nocny autobus kosztował 350RP (1€=100Rp) a cała podróż trwała raptem 12 godzin. Wymęczeni ale szczęśliwi po 32 godzinach tułaczki znaleźliśmy się na miejscu.



czwartek, 1 września 2011

Remanent

Zawsze na koniec mojej podróży pisanie idzie mi ciężko. Minęło już parę miesięcy czas zacząć nową podróż ale przydało by się kilka słów zakończenia. Spędziłem miłe dwa tygodnie w Kambodży bycząc się na plaży w Sikanuk Vill. Wylądowałem w miłym miejscu, w Sunrise cafe na Otres Beach, której współwłaścicielką była Polka Moni. Wszystkim polecam to miejsce, tanio(nocleg 5$) miło i przyjemnie. Przy okazji pozdrawiam, mam nadzieje że się jeszcze spotkamy :)

Do Tajlandii wracałem drogą lądową. Spreparowałem sobie lewy bilet lotniczy, więc bez problemu dostałem wizę na granicy. Musiałem co prawda zapłacić 200B bakszyszu, oficjalnie za ksero wizy którą mi wbili, ale innych problemów nie miałem. Czas gonił, spędziłem kilka dni w Bangkoku, i ruszyłem do Malezji. Odlatywałem z Kuala Lumpur, i po kilkunastu godzinach wylądowałem w Paryżu. Potem stopem do Amsterdamu i już byłem w domu. Były to wspaniałe 4 miesiące, mimo że podróżowałem samotnie nigdy nie byłem sam, ach ta Azja!!!