wtorek, 30 listopada 2010

Pounducherry - Francja w Indiach

W Bangalore wylądowałem rano. Niestety nie mogłem znaleźć taniego rządowego autobusu do Poundochery. W informacji wysyłali mnie z jednego dworca autobusowego na drugi, w końcu żeby nie spędzić całego dnia w tym głośnym, tłocznym mieście zdecydowałem się na drogi prywatny autobus-450Rp. Ponduchery to stara Francuska kolonia, miasto zupełnie inne niż te w których już byłem, szerokie ulice, dużo zieleni. A wszystko nad brzegiem Oceanu Indyjskiego. Znalazłem pokój za 200Rp i tu postanowiłem trochę odpocząć.

Pokuszę się o pierwsze spostrzeżenia z Indii. Ogólnie mi się tu nie za bardzo podoba. Nie łapie mnie ta hipisowska moda i ogólne życie na wdechu, jeżeli ktoś już był w Azji południowo-wschodniej nie będzie niczym zaskoczony. Mam nadzieje że inne części kraju będą ciekawsze. Na plus można dodać wyśmienite jedzenie, i przemiłych ludzi. Reszta kiepsko. A co najgorsze żeby utrzymać budżet na niskim poziomie nie można sobie pozwalać na ekstrawagancje w postaci piwa czy innych przyjemności. Trudno, takie życie uciekam w stronę Nepalu z nadzieją że inne części Indii będą ciekawsze.

piątek, 26 listopada 2010

Ruiny Hampi

Autobus dowiózł mnie do miejscowości Hospet. Od razu rzuciło się na mnie kilkunastu rykszarzy oferując podwiezienie do Hampi za 100Rp. Nie docierało do nich że jadę Autobusem za 10Rp i ściemniali mnie albo że będzie on dopiero wieczorem, albo że w ogóle nie jeździ i takie tam. Znam te ściemy za dobrze. Pierwszy autobus był o 6.30. Na dworcu spotkałem Igora Izraelczyka z Kazachstanu. Okazał się miłym kompanem i gdy dojechaliśmy do Hampi razem wynajęliśmy pokój żeby obniżyć cenę. Hampi to malutka mieścina, a nawet wioska powstała przy ruinach starego XV wiecznego miasta. Góruje nad nią wieża świątyni Varupaksha. Przyznać trzeba że robi wrażenie. Pierwszego dnia wynajęliśmy rowery żeby objechać ruiny zamku królewskiego oraz świątynie Vitala. Całość położona jest nad rzeką wśród gór które wyglądają jak by olbrzym poukładał wielkie, kilkuset tonowe kamienie jeden na drugim. Widok naprawdę rewelacyjny.

Ruiny są dobrze zachowane i wyglądają naprawdę majestatycznie. W świątyni Vitala wzięliśmy przewodnika 100Rp i to była dobra inwestycja. Wprowadził nas w tajniki mitologi Hinduskiej. Ogólnie pozostałości po starym mieście robią wrażenie, jednakże jeżeli ktoś już widział Ankhor Wat, to będzie zawiedziony.

Całą okolicę można zwiedzić w ciągu jednego dnia.

Drugiego dnia przeprawiliśmy się przez rzekę, okazało się że całe życie toczy się właśnie tam. Myślę że około 50% turystów tu w Indiach to Izraelczycy. Jak wytłumaczył mi Igor, po służbie w wojsku wyjeżdżają oni na półroczne wakacje, a za cel przeważnie wybierają Indie.

Wieczorem, z Hospet miałem autobus do Bangalore. Zaryzykowałem i kupiłem bilet na autobus luksusowy. Kosztował 360Rpczyli o 100Rp więcej niż zwykły. Fakt był wygodny ale cóż z tego jak przez całą noc gryzły mnie pchły. Cóż taki urok Indii :(


środa, 24 listopada 2010

Panaji

Jako że wybiła 14ta dzień był już nie do uratowania, ale na szczęście wyspałem się dobrze co zawsze poprawia mi humor.

Dzień minął na POMie czyli powolnym obchodzie miasta. W Panaji widać wpływy Portugalczyków którzy mieli tu kolonie w zamierzchłych czasach. Na ścianach wielu budynków widać sławne niebieskie kafelki które swego czasu tak bardzo mnie ujęły w Porto. Oprócz wpływu na architekturę widoczny jest też wpływ na religię. Sporą część mieszkańców jest katolikami, a nad parkiem miejskim góruje kościół.

Tu na Goa wieczór przychodzi dosyć szybko i o 19tej miasto spowijają ciemności. Na zakończenie dnia, poszedłem jeszcze na piwko z zapoznaną Szwajcarką Valerii. I tyle dzień dla mnie się zakończył.

Rankiem pożegnałem się z Ewą i Rafałem, oni pojechali się byczyć na kilka dni na plażę, ja podziwiać ruiny w miasteczku Hampi. Autobus (243Rp)miałem z odległego o kilkanaście kilometrów Marago. Jechałem nocą i znowu się nie wyspałem, Jak ktoś będzie jeszcze narzekał na drogi w Polsce niech sobie przyjedzie w te rejony, tragedia.


poniedziałek, 22 listopada 2010

Żegnaj Europo na kilka miechów.

Pożegnałem się ze wszystkimi znajomymi zarówno w Polsce jak i Amsterdamie, a muszę przyznać że trwało to dosyć długo no i hucznie :) i przyszedł ten wspaniały czas żeby opuścić zimną Europę, teraz kierunek Goa.

Wylot miałem z Frankfurtu. Bojąc się że coś się stanie po drodze z autobusem z Amsterdamu wyjechałem już w nocy, w razie jak by co, żeby zdążyć dojechać stopem.

Oczywiście nic się nie stało i w zupełnie opustoszałym Frankfurcie, wylądowałem o piątej rano. Nie było wyjścia pobujałem się trochę po mieście i w południe znalazłem się na lotnisku. Wylot dopiero o 23.30 nuda,nuda,nuda. Na szczęście w budynku portu na parterze jest dobrze zaopatrzony supermarket z przyzwoitymi cenami :)

Podczas odprawy spotkałem parkę z polski Ewe i Rafała zawsze to raźniej w grupie.

Lot minął spokojne z krótką przerwą na do tankowanie paliwa w Bahrajnie.

Indie powitały mnie gorącym podmuchem wiatru, koniec zimy, przynajmniej do Nepalu. Wylądowaliśmy o 16tej miejscowego czasu ale zanim biurokratyczne procedury dobiegły końca zrobiła się 18ta i zaczęło się ściemniać.

Nie chcąc ryzykować że nie dostaniemy się przed nocą do Panaji wybraliśmy z Rafałem i Ewą droższą wersje podróży czyli taksówką. Wersja tańsza, czyli najpierw do Vasco da Gamma, a potem autobusem do Panaji mogła się zakończyć spaniem pod chmurką. Utargowaliśmy cenę do 450Rp na 3 osoby i za godzinę byliśmy na miejscu(15 Rupii to około 1zł.)

Trafiliśmy niestety na Międzynarodowy Festiwal Filmowy na Goa i znalezienie taniego noclegu okazało się rzeczą nie łatwą. Wreszcie zaczepiliśmy się w jednym z guest housów i po wysupłaniu 550Rp za pokój mogliśmy odetchnąć w spokoju. Zmiana czasu dawała się nam we znaki. Nie było co kombinować, wzięliśmy prysznic poszliśmy coś zjeść i przejść się po mieście i jak grzeczne dzieci poszliśmy spać o 22giej.

Spałem jak dziecko i wstałem dopiero po 15godzinach.