środa, 29 stycznia 2014

Długo, bardzo długo w podróży.



Pociąg do Hat Yai jechał po południu, znaczy ten najtańszy za 259Bht. Jest wentylator, więc nie ma zbyt wielkiego problemu z upałem, ale niestety ławki na których siedzisz przeznaczone są na dupy Tajów, a nie na europejskie. Byłem jedynym białym w wagonie, ale dzięki temu byłem gwiazdą. Oficjalnie palić nie można ale wszyscy palą w przejściach z wagonu do wagonu. Konduktor przeszedł tylko raz, zaraz na samym początku, potem cisza, czasami pojawiał się policjant który robi tu za naszych sokistów. Jako że byłem „gwiazdą” każdy chciał ze mną pogadać no i oczywiście napić się ze mną. Bosko trochę alkoholu i będę spał jak dziecko. Ale to jednak nie łatwe kiedy pod twoją dupą jest siedzenie trzy czwarte mniejsze niż w naszych osobowych. Mimo wszystko udało mi się nawiązać nić podróżniczej przyjaźni z połową składu, a nawet z tym pilnującym policjantem. Było też tam trzech Muzułmanów, koło kibelka. Kiedy oni się modlili, akurat z wcześniej poznanymi kolegami, przecięliśmy ich mentalną drogę do Mekki. Ja poszedłem się wysikać, koledzy zapalić papierosa. Gdy otworzyłem kibel, panowie młodszej wiary zaczęli coś krzyczeć wymachując łapami. Gdy chciałem wyjść, nie chcieli mnie puścić krzycząc Agbar Allah( nie wiem jak to się piszę), mówię wiec tak OK : Agbar Jezus, Jechowa, Juda, Budda i Shiwa..., No i się zaczęło. Uderzenie na szczęście nie było zbyt dobrze wymierzone więc trafił mnie w czerep. Niestety to wystarczyło żebym znalazł się między obszczanym kiblem, a umywalką. W dodatku umywalka walnęła mnie ostro w tył głowy więc wyłożyłem się jak długi. Zrobiła się jakaś ostra ruchawka, koledzy od alkoholu zaczęli pięściami uspokajać synów bin ladena, pojawił się znikąd Pan policjant, który trezerem( chyba tak się to zowie, wiecie, tym elektrycznym ciulstewkiem, które sprytne kobiety mają w torebce) sprowadził ich do poziomu ziemi. Ktoś mnie podniósł, ściągnął moją koszulkę, na szybko wyprał w wodzie tworząc kompres. Przedstawiciel prawa rzucił coś przez krótkofalówkę, pociąg się zatrzymał, wywalili kolesiów razem z ich bagażami między polami ryżowymi, a gdy wszystko było gotowe cały skład ruszył dalej. Wszyscy mnie przepraszali, ale to przecież nie ich wina. Nic mi się nie stało, a myślę że w Polsce pod nocnym mógłbym dostać gorzej.

Wziąłem valium, zapiłem piwkiem i poprosiłem żeby mnie obudził przed Hat Yai. 

sobota, 25 stycznia 2014

Raz się wygrywa, a raz przegrywa.



Ruszyłem rano o dziewiątej ze stolicy, w kierunku Tajlandii. Żal mi się było żegnać ze wszystkimi, bo był to najlepszy miesiąc moich wakacji. Niestety zostały mi tylko 2dni wizy i czas trochę naglił. W planie północna Tajlandia. Droga dłużyła się niemiłosiernie, wyszło ponad 10 godzin w busie. Więc kiedy wylądowałem w Poi Pet byłem wysuszony na skwarka. Gdy doszedłem do granicy za ostatnie 4000 Riali (1$) chciałem kupić dwa małe piwka , co by tego skwarka trochę pomoczyć. Niestety nieprzyjemna pani stwierdziła że jedno piwko kosztuje 3000R. Wybrałem więc piwko ANGHOR. Tu małe wyjaśnienie, akurat w tym czasie kiedy byłem w Kambodży, była szansa,wygrać następne piwo, gdy pod zawleczką puszki pojawi się piktogram piwa. No cóż chytra baba miała pecha, wygrałem jedno, potem drugie, a kiedy wygrałem piąte, to ludzie zaczęli mi bić brawo. No ale na tym się moje dobre szczęście skończyło. Podszedłem pod granicę, a tu okazuje się że zamykają ją o 20tej, myślałem że nie zdążę, zostało mi kilka minut, ale udało się. No prawie sukces, prawie, bo dostałem tylko wizę na 14dni. Jak bym nie zdążył mój plan był by wykonany, a tu wiza tylko do 8go lutego a ja mam lot 9go. Co robić? Proste zmienić plan. Postanowiłem pojechać do Malezji. Ale najpierw muszę się dostać do pierwszego miasta z tanim pociągiem do Bangkoku (48B – rusza o 6.40 i 13.30) W sumie to tylko 6 km
. Po jakiś 10min marszu zatrzymała się babka z 5letnim synkiem, zaprosiła na skuterek i dowiozła do dworca. Trochę pogadaliśmy, angielski na dość wysokim poziomie, no ale cóż dziesiąta dochodziła więc dzieciak zmęczony. Podziękowałem za podwózkę ona odjechała, a ja jeszcze w pobliskim sklepie kupiłem 2 piwka na podróż i wygodnie samotnie wyłożyłem się na ławkach, czekając jak o 6tej otworzą kasę. Po jakiejś godzinie pojawił się lekko zawiany koleś na motorku i zarzucił mnie potokiem angielsko – tajskich słów, z czego zrozumiałem : motor, żona, whisky, jedzenie, jedziemy. Mówię czemu nie, wsiadam z nim na skuter i dojeżdżamy do jakiejś chawiry. Okazało się że to małżonek mojej wybawczyni. Siedliśmy do późnej, raczej bardzo późnej kolacji. Dzieciak spał, pani domu się krzątała, a pan domu częstował, mocnymi alkoholami. Przy tym upale, nawet w nocy jest 25stopni, zostałem przy piwie. Gadaliśmy, na ile to było możliwe, do piątej, po tym jak pan domu zmęczony poszedł spać, podziękowałem za gościnę, i ruszyłem na dworzec, nie było to daleko. Kupiłem bilet, władowałem się do pociągu i poszedłem spać.
W Bangkoku byłem po południu, wsiadłem do autobusu 53 i byłem w turystycznym getcie. Złe wiadomości to takie że moja przystań z tanim noclegiem już nie istnieje, zakończyli działalność pierwszego stycznia. Cóż za 180BHT znalazłem miejscówkę w Mary V hotel. Byłem tam kilka lat temu, da się przeżyć bez internetu, ale oni nawet nie mieli kontaktu żeby naładować głupie mp3 czy telefon. Postanowiłem się tylko przespać, a rano walić prosto na dworzec z nadzieją że złapię jakiś pociąg do Hat Yai.

Udało się!!! Za 259 BHT miałem bilet na osobowy – 1000km :) i jeszcze 4 godziny do odjazdu. Siadłem więc u Chińczyka, dałem mu wszystkie sprzęty do ładowania i umówiłem się że będę pić piwo u niego dopóki się nie naładują. Całe szczęście, baterie ładują się szybko i pełen energii ruszyłem do Hat Yai.

piątek, 17 stycznia 2014

A w stolicy......



Miejsce które wybrałem w Phnom Phen było tanie i pełne świrów. Po prostu miejsce dla mnie. Kiedyś było tu wielkie jezioro, niestety rząd sprzedał jezioro firmie z Japonii, za 75 milionów dolców pod nowe inwestycje. Firma zakopała jezioro, wywaliła mieszkańców którzy nie zapłacili łapówki rządowi i ma kilkaset hektarów w centrum miasta, pod zabudowę. Wszystko się zmienia, widzę to teraz po trzech latach jak byłem tu ostatnio – zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Oczywiście biedni zawsze będą biedni a bogaci będą jeszcze bogatsi :( Trafiłem na czas zamieszek, ludzie chcą minimalnej płacy w wysokości 130$ miesięcznie!!! Policja otworzyła ogień, zginęło kilkanaście osób.
Kambodżą rządzi od 26lat partia która ma swoje korzenie jeszcze w Czerwonych Khmerach. I jak prawdziwi komuniści, dobrze jest tylko dla nich,a nie dla narodu. Ale powoli demokracja się budzi.
Na dzielnicy, w której mieszkam, nie ma zbyt dużo turystów, w ostatnim wydaniu LP chyba nawet nie jest wspomniana, a szkoda. Tanio tu jak barszcz.
Oprócz turystów mieszka tu wielu amerykanów i europejczyków którzy mają tu dziewczynę, żonę a nawet dzieci. Zawsze jest z kimś pogadać, wypić piwko czy spalić jointa, a jedzenie w okolicy zaczyna się od 1$, smaczne i syte!!!
Do River Side jest 20min piechotą lub chwilę motorkiem za 1$.
W hotelu mam darmowe WiFi, więc siedzę od tygodnia uzupełniam bloga, no i jakoś nie potrafię się zmusić żeby wracać do Tajlandii.

Jeszcze kilka dni i ruszam......


piątek, 10 stycznia 2014

Holiday in Cambodia.



Air Asia ma swoje lotnisko Don Muang na północy. Jeżeli z tanim dojazdem mogą być problemy, bo najlepiej wziąć busa z okolicy Kohsan Rd za 120 Batów, o tyle z powrotem jeździ autobus nr 59 za 23 Baty. Informacja no lotnisku jest bardzo dobra, rozdają mapki dla turystów, tylko co prawda nie wiem dlaczego dostałem mapę po japońsku, ale to drobny szczegół.
Bangkok to dla mnie węzeł komunikacyjny, zostałem 2 dni, wystarczyło żeby zrobić sobie pranie, wypić Changa, no i dalej w drogę. Kierunek Kambodża.
Do granicy kursuje pociąg za 50 Batów, ale żeby znaleźć się na przejściu trzeba wziąć Tuk Tuka, za 80 B. lub naginać 6 km w pełnym słońcu. Ja znowu po najmniejszej linii oporu, kupiłem bilet na mini busa 200B i zostałem dowieziony pod samą granicę. Miasta graniczne to najgorsze miasta w całym świecie. Oczywiście wszyscy oferowali mi zrobienie wizy za raptem 50$. Bzdura 30$ idzie do ich kieszeni, oczywiście biali idioci stali w kolejkach, a gdy mówiłem że nie ma co przepłacać patrzyli na mnie jak na idiotę. Udało się zgarnąć dwójkę Niemców, Czecha, Słoweńca no i poszliśmy w kierunku odprawy.
Oczywiście wiza na granicy kosztuje 20$ + 100 B a wyrobienie trwa mniej niż 5 minut.
Za granicą moi towarzysze zdecydowali się na taksówkę do Siem Rip, ja poszedłem w poszukiwaniu autobusu do stolicy. Oczywiście przyplątało się wielu chętnych do pomocy, oferowali bilet za 15$, i chodzili za mną wszędzie, gdy w kasie już ktoś mi chciał sprzedać bilet za 10$ znajdowali się pomagierzy i cena wzrastała do 15$. Co było robić wydałem 15 $, no i zaczęła się polka. Nie ten autobus, inny, poczekaj, zaraz będzie następny, no nie to dla mnie za dużo . Odebrałem moje pieniądze, a jako że nie było łatwo kasjer dostał z plaskacza, a jeden z pomagierów, który rościł sobie pretensje do 5$ dostał z przysłowiowego misia. Gdy krew puściła mu się ze złamanego nosa, wszyscy inni odpuścili. Postanowiłem iść na wylot i tak jak ostatnio jechać na stopa. Na szczęście na końcu miasta złapałem autobus, zapłaciłem 10$ i co prawda siedziałem na małym stołeczku w przejściu ale tylko z godzinkę, gdy dojechaliśmy do Battambang miałem miejsce siedzące. W autobusie spotkałem Niemkę, która pracowała dla jakieś harytki zajmującej się dziećmi, a przy okazji wieczorami za miskę ryżu i piwo dorabiała w hostelu. Zaprowadziła mnie Volkomen Hostel na 144 ulicy i znalazłem nocleg w dormie za 5$. Drogo, ale że była już 23 nie chciałem sprawdzać czy hotele przy Lake Side, jeszcze istnieją. Rano kupiłem bilet do Sihanoukville, a że miałem jeszcze 3 godziny podskoczyłem pod Lake Side. Mimo że jezioro już nie istnieje to część hoteli zostało, nocleg w pokoju z łazienką kosztuje tylko 4$. Wrócę tu w drodze powrotnej.
Dworzec w SV jest na zadupiu miasta, znalazłem jednak gościa na skuterku który za 2$ wziął mnie na Otres Beach. Nie poznałem tego miejsca, setki osób, dawne Beach Bary zastąpione murowanymi restauracjami. Ogólna komercja. Przeszedłem całą plażę i nie znalazłem wolnego, taniego noclegu. Na szczęście mój kierowca czekał na mnie i za dolca wywiózł mnie w głąb wioski, kawałek od plaży. Tam nad sztucznymi jeziorkami znalazłem hipisowską wioskę. W przybytku o nazwie Hacjenda znalazłem łóżko za 3 dolary i mnóstwo kompanów do świętowania Nowego Roku.
Miejsce okazało się całkiem spoko, do plaży było jakieś 10min, a po drodze mijało się wioskę, gdzie można było się zaopatrzyć w piwko, mocniejsze alkohole i w sumie wszystko co człowiek potrzebuje do życia. Oczywiście były też jadłodajnie gdzie za 1$ można było najeść się do syta.
Na przeciwko Hacjendy był bar, gospoda, market jak zwał tak zwał. Prowadzony przez włochów gdzie w każdą sobotę odbywały się fajne party przy muzyce na żywo, a w dodatku było wiele stoisk gdzie można było zjeść coś z europejskiej kuchni, napić się „mleka” i zjeść space cake'a .
Gdy człowiek szuka jakiś pyszności z apteki niestety musi udać się do miasta, tuk tuk kosztuje 5$ ale jak zapytasz w barze czy ktoś jedzie do centum na pewno kogoś znajdziesz kto weźmie Cię za FREE:)
Ogólnie 2 tygodnie moich wakacji wyglądały jak pobyt w raju, rano zakupy w sklepie, kilka piwek na plaży, pływanie, opalanie, pływanie, po południu syta kolacja, a wieczorami sytsza impreza :)
Ale znowu zacząłem się nudzić, czas wracać do stolicy. 

 Bilet kosztuje 10$. Jednak trójka dziewczyn z Nowej Zelandii zamówiła taksę na lotnisko, doczepiłem się do nich wcześniej dogadałem się z kierowcą że podwiezie mnie pod Lake Side. 15$ kosztowało mnie ta impreza, więc w sumie było warto.
Nocleg znalazłem w #10 Lake Side Guest House. Pokój bez klimy 4$, z klimą 2osobowy 10$, duży z klimą na 3 osoby 15$. Najtaniej w mieście!!!
Siedzę tu już od tygodnia, rozkoszując się ciszą i spokojem i jakoś nie chce mi się wracać do Tajlandii.