Air Asia
ma swoje lotnisko Don
Muang na
północy. Jeżeli z tanim dojazdem mogą być problemy, bo najlepiej
wziąć busa z okolicy Kohsan Rd za 120 Batów, o tyle z powrotem
jeździ autobus nr 59 za 23 Baty. Informacja no lotnisku jest bardzo
dobra, rozdają mapki dla turystów, tylko co prawda nie wiem
dlaczego dostałem mapę po japońsku, ale to drobny szczegół.
Bangkok
to dla mnie węzeł komunikacyjny, zostałem 2 dni, wystarczyło żeby
zrobić sobie pranie, wypić Changa, no i dalej w drogę. Kierunek
Kambodża.
Do
granicy kursuje pociąg za 50 Batów, ale żeby znaleźć się na
przejściu trzeba wziąć Tuk Tuka, za 80 B. lub naginać 6 km w
pełnym słońcu. Ja znowu po najmniejszej linii oporu, kupiłem
bilet na mini busa 200B i zostałem dowieziony pod samą granicę.
Miasta graniczne to najgorsze miasta w całym świecie. Oczywiście
wszyscy oferowali mi zrobienie wizy za raptem 50$. Bzdura 30$ idzie
do ich kieszeni, oczywiście biali idioci stali w kolejkach, a gdy
mówiłem że nie ma co przepłacać patrzyli na mnie jak na idiotę.
Udało się zgarnąć dwójkę Niemców, Czecha, Słoweńca no i
poszliśmy w kierunku odprawy.
Oczywiście
wiza na granicy kosztuje 20$ + 100 B a wyrobienie trwa mniej niż 5
minut.
Za
granicą moi towarzysze zdecydowali się na taksówkę do Siem Rip,
ja poszedłem w poszukiwaniu autobusu do stolicy. Oczywiście
przyplątało się wielu chętnych do pomocy, oferowali bilet za 15$,
i chodzili za mną wszędzie, gdy w kasie już ktoś mi chciał
sprzedać bilet za 10$ znajdowali się pomagierzy i cena wzrastała
do 15$. Co było robić wydałem 15 $, no i zaczęła się polka. Nie
ten autobus, inny, poczekaj, zaraz będzie następny, no nie to dla
mnie za dużo . Odebrałem moje pieniądze, a jako że nie było
łatwo kasjer dostał z plaskacza, a jeden z pomagierów, który
rościł sobie pretensje do 5$ dostał z przysłowiowego misia. Gdy
krew puściła mu się ze złamanego nosa, wszyscy inni odpuścili.
Postanowiłem iść na wylot i tak jak ostatnio jechać na stopa. Na
szczęście na końcu miasta złapałem autobus, zapłaciłem 10$ i
co prawda siedziałem na małym stołeczku w przejściu ale tylko z
godzinkę, gdy dojechaliśmy do Battambang miałem miejsce siedzące.
W autobusie spotkałem Niemkę, która pracowała dla jakieś harytki
zajmującej się dziećmi, a przy okazji wieczorami za miskę ryżu i
piwo dorabiała w hostelu. Zaprowadziła mnie Volkomen Hostel na 144
ulicy i znalazłem nocleg w dormie za 5$. Drogo, ale że była już
23 nie chciałem sprawdzać czy hotele przy Lake Side, jeszcze
istnieją. Rano kupiłem bilet do Sihanoukville, a że miałem
jeszcze 3 godziny podskoczyłem pod Lake Side. Mimo że jezioro już
nie istnieje to część hoteli zostało, nocleg w pokoju z łazienką
kosztuje tylko 4$. Wrócę tu w drodze powrotnej.
Dworzec
w SV jest na zadupiu miasta, znalazłem jednak gościa na skuterku
który za 2$ wziął mnie na Otres Beach. Nie poznałem tego miejsca,
setki osób, dawne Beach Bary zastąpione murowanymi restauracjami.
Ogólna komercja. Przeszedłem całą plażę i nie znalazłem
wolnego, taniego noclegu. Na szczęście mój kierowca czekał na
mnie i za dolca wywiózł mnie w głąb wioski, kawałek od plaży.
Tam nad sztucznymi jeziorkami znalazłem hipisowską wioskę. W
przybytku o nazwie Hacjenda znalazłem łóżko za 3 dolary i mnóstwo
kompanów do świętowania Nowego Roku.
Miejsce
okazało się całkiem spoko, do plaży było jakieś 10min, a po
drodze mijało się wioskę, gdzie można było się zaopatrzyć w
piwko, mocniejsze alkohole i w sumie wszystko co człowiek potrzebuje
do życia. Oczywiście były też jadłodajnie gdzie za 1$ można
było najeść się do syta.
Na
przeciwko Hacjendy był bar, gospoda, market jak zwał tak zwał.
Prowadzony przez włochów gdzie w każdą sobotę odbywały się
fajne party przy muzyce na żywo, a w dodatku było wiele stoisk
gdzie można było zjeść coś z europejskiej kuchni, napić się
„mleka” i zjeść space cake'a .
Gdy
człowiek szuka jakiś pyszności z apteki niestety musi udać się
do miasta, tuk tuk kosztuje 5$ ale jak zapytasz w barze czy ktoś
jedzie do centum na pewno kogoś znajdziesz kto weźmie Cię za
FREE:)
Ogólnie
2 tygodnie moich wakacji wyglądały jak pobyt w raju, rano zakupy w
sklepie, kilka piwek na plaży, pływanie, opalanie, pływanie, po
południu syta kolacja, a wieczorami sytsza impreza :)
Ale
znowu zacząłem się nudzić, czas wracać do stolicy.
Bilet
kosztuje 10$. Jednak trójka dziewczyn z Nowej Zelandii zamówiła
taksę na lotnisko, doczepiłem się do nich wcześniej dogadałem
się z kierowcą że podwiezie mnie pod Lake Side. 15$ kosztowało
mnie ta impreza, więc w sumie było warto.
Nocleg
znalazłem w #10 Lake Side Guest House. Pokój bez klimy 4$, z klimą
2osobowy 10$, duży z klimą na 3 osoby 15$. Najtaniej w mieście!!!
Siedzę
tu już od tygodnia, rozkoszując się ciszą i spokojem i jakoś nie
chce mi się wracać do Tajlandii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz