piątek, 10 stycznia 2014

Holiday in Cambodia.



Air Asia ma swoje lotnisko Don Muang na północy. Jeżeli z tanim dojazdem mogą być problemy, bo najlepiej wziąć busa z okolicy Kohsan Rd za 120 Batów, o tyle z powrotem jeździ autobus nr 59 za 23 Baty. Informacja no lotnisku jest bardzo dobra, rozdają mapki dla turystów, tylko co prawda nie wiem dlaczego dostałem mapę po japońsku, ale to drobny szczegół.
Bangkok to dla mnie węzeł komunikacyjny, zostałem 2 dni, wystarczyło żeby zrobić sobie pranie, wypić Changa, no i dalej w drogę. Kierunek Kambodża.
Do granicy kursuje pociąg za 50 Batów, ale żeby znaleźć się na przejściu trzeba wziąć Tuk Tuka, za 80 B. lub naginać 6 km w pełnym słońcu. Ja znowu po najmniejszej linii oporu, kupiłem bilet na mini busa 200B i zostałem dowieziony pod samą granicę. Miasta graniczne to najgorsze miasta w całym świecie. Oczywiście wszyscy oferowali mi zrobienie wizy za raptem 50$. Bzdura 30$ idzie do ich kieszeni, oczywiście biali idioci stali w kolejkach, a gdy mówiłem że nie ma co przepłacać patrzyli na mnie jak na idiotę. Udało się zgarnąć dwójkę Niemców, Czecha, Słoweńca no i poszliśmy w kierunku odprawy.
Oczywiście wiza na granicy kosztuje 20$ + 100 B a wyrobienie trwa mniej niż 5 minut.
Za granicą moi towarzysze zdecydowali się na taksówkę do Siem Rip, ja poszedłem w poszukiwaniu autobusu do stolicy. Oczywiście przyplątało się wielu chętnych do pomocy, oferowali bilet za 15$, i chodzili za mną wszędzie, gdy w kasie już ktoś mi chciał sprzedać bilet za 10$ znajdowali się pomagierzy i cena wzrastała do 15$. Co było robić wydałem 15 $, no i zaczęła się polka. Nie ten autobus, inny, poczekaj, zaraz będzie następny, no nie to dla mnie za dużo . Odebrałem moje pieniądze, a jako że nie było łatwo kasjer dostał z plaskacza, a jeden z pomagierów, który rościł sobie pretensje do 5$ dostał z przysłowiowego misia. Gdy krew puściła mu się ze złamanego nosa, wszyscy inni odpuścili. Postanowiłem iść na wylot i tak jak ostatnio jechać na stopa. Na szczęście na końcu miasta złapałem autobus, zapłaciłem 10$ i co prawda siedziałem na małym stołeczku w przejściu ale tylko z godzinkę, gdy dojechaliśmy do Battambang miałem miejsce siedzące. W autobusie spotkałem Niemkę, która pracowała dla jakieś harytki zajmującej się dziećmi, a przy okazji wieczorami za miskę ryżu i piwo dorabiała w hostelu. Zaprowadziła mnie Volkomen Hostel na 144 ulicy i znalazłem nocleg w dormie za 5$. Drogo, ale że była już 23 nie chciałem sprawdzać czy hotele przy Lake Side, jeszcze istnieją. Rano kupiłem bilet do Sihanoukville, a że miałem jeszcze 3 godziny podskoczyłem pod Lake Side. Mimo że jezioro już nie istnieje to część hoteli zostało, nocleg w pokoju z łazienką kosztuje tylko 4$. Wrócę tu w drodze powrotnej.
Dworzec w SV jest na zadupiu miasta, znalazłem jednak gościa na skuterku który za 2$ wziął mnie na Otres Beach. Nie poznałem tego miejsca, setki osób, dawne Beach Bary zastąpione murowanymi restauracjami. Ogólna komercja. Przeszedłem całą plażę i nie znalazłem wolnego, taniego noclegu. Na szczęście mój kierowca czekał na mnie i za dolca wywiózł mnie w głąb wioski, kawałek od plaży. Tam nad sztucznymi jeziorkami znalazłem hipisowską wioskę. W przybytku o nazwie Hacjenda znalazłem łóżko za 3 dolary i mnóstwo kompanów do świętowania Nowego Roku.
Miejsce okazało się całkiem spoko, do plaży było jakieś 10min, a po drodze mijało się wioskę, gdzie można było się zaopatrzyć w piwko, mocniejsze alkohole i w sumie wszystko co człowiek potrzebuje do życia. Oczywiście były też jadłodajnie gdzie za 1$ można było najeść się do syta.
Na przeciwko Hacjendy był bar, gospoda, market jak zwał tak zwał. Prowadzony przez włochów gdzie w każdą sobotę odbywały się fajne party przy muzyce na żywo, a w dodatku było wiele stoisk gdzie można było zjeść coś z europejskiej kuchni, napić się „mleka” i zjeść space cake'a .
Gdy człowiek szuka jakiś pyszności z apteki niestety musi udać się do miasta, tuk tuk kosztuje 5$ ale jak zapytasz w barze czy ktoś jedzie do centum na pewno kogoś znajdziesz kto weźmie Cię za FREE:)
Ogólnie 2 tygodnie moich wakacji wyglądały jak pobyt w raju, rano zakupy w sklepie, kilka piwek na plaży, pływanie, opalanie, pływanie, po południu syta kolacja, a wieczorami sytsza impreza :)
Ale znowu zacząłem się nudzić, czas wracać do stolicy. 

 Bilet kosztuje 10$. Jednak trójka dziewczyn z Nowej Zelandii zamówiła taksę na lotnisko, doczepiłem się do nich wcześniej dogadałem się z kierowcą że podwiezie mnie pod Lake Side. 15$ kosztowało mnie ta impreza, więc w sumie było warto.
Nocleg znalazłem w #10 Lake Side Guest House. Pokój bez klimy 4$, z klimą 2osobowy 10$, duży z klimą na 3 osoby 15$. Najtaniej w mieście!!!
Siedzę tu już od tygodnia, rozkoszując się ciszą i spokojem i jakoś nie chce mi się wracać do Tajlandii.

Brak komentarzy: