wtorek, 8 marca 2016

Żegnaj Panamo :(

Do Panamy autobusy odjeżdżają co godzinę 9$. Wcześniej zarezerwowałem dwa łóżka w hostelu El Machico po16$. http://www.elmachicohostel.com/
To najlepsza miejscówa w Panamie.  Czysto, schludnie, basen, pełno turystów,  na śniadanie naleśniki, obsługa bardzo miła,  przynajmniej dla nas. Zeszłej nocy niestety kolega Dawid, z którym przyleciałem do Panamy, musiał opuścić hotel, doszło do jakiegoś nieporozumienia z szalonym, gołym chińczykiem w hotelu,  ale co dokładnie się stało to nikt nic nie pamiętał.
To już koniec wyjazdu,  ostatnia wizyta na starym mieście, ostatnie piwko, ostatnie butelki rumu, szkoda. Rano poszliśmy na przystanek pod mostem przy AV Bolivar,  złapalismy Autobus na lotnisko za 1,5$. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc w knajpie koło lotniska nasze ostatnie 2,34$ zmieniliśmy na ryż z sosem, odprawiliśmy się szybko i po 18 godzinach wylądowaliśmy w Amsterdamie.
Wyjazd udał się przednio.  Najbardziej podobała mi się Nikaragua. Im biedniej tym fajniej,  a ludzie milsi. Panama na 2 tygodnie to też dobry pomysł. Co do Kostaryki,  nie wiem,  widoki piękne,  ale ceny powalające. Budżet to około 30-35$ w Nikaragui i 35-40$ w Panamie.
Pozdrawiam wszystkich których spotkałem w czasie wyjazdu, do zoba gdzieś w świecie i okolicach.

niedziela, 6 marca 2016

Plaża



Były wyspy, góry,  czas na plażę . Nie za bardzo widzieliśmy gdzie się ruszać dalej żeby pozbyć się tych lekkich zakwasów po górach.  Po przeszukania neta,   zaciągnięciu opinie wśród innych turystów padło na Chitre.
Najlepiej tam dojechać busem do Santiago 9$ a potem za 4$ do samego miasta. Wybraliśmy hostel Miami Mike,  dla backpackersów od dworca 15 minut, trzeba kierować się na katedrę,  a potem 3,4 bloki dalej jest fioletowa farmacja i to jest nad nią. Jakość może nie jest klasy lux, ale jest czysto, a kosztuje 10$ od osoby. Gospodarzem tego przybytku jest Amerykanin Mike. Gdy zapytałem dlaczego tu tak pusto,  czemu nie zabiega o turystów,  w końcu to świetne miejsce,  a on na to, że nie po to kupił hotel w takiej mieścinie, żeby musieć co rano sprzątać po gościach.  Mike może wyglądał na kompletnego lenia,  ale to człowiek przesympatyczny z ogromną wiedzą o okolicznych "atrakcjach"
Rano ruszyliśmy na plażę,  najpierw sześciopak piwka w supermarkecie przy terminalu żeby godnie przywitać Ocean Spokojny i w drogę. Trzeba kierować się na Santa Ana i powiedzieć kierowcy magiczne słowo "playa" bilet to 1,25$.
Było lekkie zachmurzenie wiał wiaterek, woda cieplutka istne marzenie.  Spędziliśmy calutki dzień na byczeniu rewelacja. 
Dopiero po powrocie zauważyłem ze przegieliśmy ze słońcem.  Wieczorem mieliśmy tylko siłę zjeść coś w taniej knajpie koło katedry, kupić butelkę rumu i na ten ból, wypić ją na dachu hostelu. Na ból jednak nie za  bardzo pomogła,  aczkolwiek wieczór trzeba zaliczyć do udanych.
Następnego dnia Roch pojechał na plażę, a ja z poznanym wczoraj Ameryninem Davidem zajmowaliśmy się hotelem. Mike stwierdził że wyglądamy na uczciwych i wziął wolne na 2 dni zostawiając nas z całym interesem. David mimo podeszłego wieku okazał się ostrym zawodnikiem i gdy wieczorem Roch wrócił,  my właśnie wybieraliśmy się po 3 skrzynkę piwa.
Szkoda ze nie mogliśmy zostać dłużej,  za 2 dni wylot i dobrze być jedną noc wcześniej w Panamie.

Góry




Kierunek góry,  koniec tego leżenia na plaży,  czas się ruszać. Ruszyliśmy się do David, a z tamtąd do malowniczego miasta Bouquet.  Z David za 1,75$ odjeżdżają szkolne busy, a podróż trwa godzinę.  Samo Bouquet jest malutkie, 5000 mieszkańców,  w 15 min  można je obejść całe. Baza noclegowa jest duża,  więc szukaliśmy po prostu taniego miejsca. Na przeciwko policji i straży pożarnej jest hostel  Doraz, właściciel Jorge, mówiąc perfect po angielsku, zaoferował nam pokój z własną łazienką i balkonem za 25$. Zostajemy.
Ogólnie w tym mieście wszyscy jakoś po angielsku mówią,  wiec z dogadaniem się nie ma większego problemu. Tanie jedzenie jest w jadlodalni przy głównej ulicy,50 m  za dworcem minibusów El Sabroson. Talerz kosztuje 3,5$ a zupa 2$. Uwaga!!! Piwo sprzedają w marketach od 10tej! !!!
Pierwszego dnia postanowiliśmy przetestować nogę Rocha,  i poszliśmy szlakiem El Pianista. Żeby do niego dojść , przechodzi się przez most i kieruje się na północ. Przy wejściu na szlak jest restauracja El Pianista wiec wystarczy się kierować na jej reklamy.  Szlak jest przyjemny pierwszą godzinę idzie się wśród pastwisk lekko pod górę,  a potem zaczyna się ostre 2 godzinne podejście przez dżunglę.  Jest strasznie ślisko w niektórych momentach, a pod samym szczytem jest mgła,  bardzo wilgotno i prawie nic nie widać.  Podobno od szczytu za 50 km jest zatoka i można z niej się dostać na Bocas Del Torro, nie sprawdziliśmy. Wróciliśmy z powrotem.  Noga Rocha, mimo że na czeską modłę, była obuta w sandała i skarpetkę,  dała radę, czyli jutro czas na wulkan.
Plan zawsze mamy dobry,  ale potem, no cóż.
W staliśmy o 6 rano gotowi ruszać,  niestety w Bouquet padało.  To w sumie nie deszcz, ale chmura, która z gór zeszła na miasto. Po czekaliśmy do 9 tej, nic się nią zmieniło.  Dobra ruszamy na wulkan a tam zobaczymy.  Na dworcu trzeba tylko powiedzieć gdzie się chce jechać a oni w pakują cię do odpowiedniego vana.  Podróż powinna kosztować 1,5$, nas skasował po 3 ale dowiezli pod samą bramę parku.
Było już późno, ale pogoda słoneczna,  kupiliśmy bilety za 5$ i zaczęliśmy podejście. Himalaje tak mnie nie zmęczyły jak Wulkan Baru. Podejście ostre, kamieniste,  upał.  Zrobiliśmy połowę drogi, ale zaczęło nam brakować czasu. Gdy do zmroku zostało 4 godziny zarządziliśmy odwrót. Nie ma co ryzykować. Średnia na godzinę to 2 km, ale w dół idzie się tak samo. Cóż nie zrobiliśmy szczytu,  ale i tak byliśmy zadowoleni.
 Biorąc pod uwagę , sandały Rocha, jego problemy z nogą i tak jesteśmy zadowoleni. Przyjdzie jeszcze czas na zdobycie tego wulkanu,  jestem pewny.
Jutro kierunek Pacyfik. 

wtorek, 1 marca 2016

Wyspy






Mamy tu taki problem ze spaniem. Idziemy spać i wstajemy z kurami.  Ma to swoje plusy bo jak chcesz się gdzieś dostać to nie zapychasz w słońcu, ale z drugiej strony większość hosteli serwuje śniadanie o 7 rano. Tu 99% hosteli jest B&B. Ale  śniadanie to może być jajecznica lub banan. Dobra, udało nam się zjeść pierwszego banana i ruszyliśmy na dworzec. Do Bocas Del Toro autobusy jeżdżą co pół godziny, my załapaliśmy się dopiero na drugiego małego busa. Bilet u kierowcy 8,5$ . Ale droga wyśmienita wizualnie. Jedzie się przez górki, mija tamę, a w górach akurat padał deszcz i przy pięknym słońcu pojawiła się tęcza.  Droga boska. Dla samej przyjemności warto tam jechać,  a to dopiero początek. Gdy dojechaliśmy do Almirate opadła nas masa sciemniaczy,  na rowerach.  Sciemniacz na rowerze mówi ze jest jedynym licencjonowanym przewodnikiem i kupi nam bilety na prom za 8$. Kupa śmiechu bo bilet kosztuje 6$. Poszliśmy piechotą to około 15 min. Ta menda jechała za nami, meciła jakieś głodne kawałki,  nawet gdy zatrzymaliśmy się pod sklepem z nadzieją że wypijemy po piwie, a on odpuści, ale nie, był twardy.  Pierwszy raz w Panamie miałem do czynienia z taką sytuacją.  Co pomogło.? Międzynarodowe słowo F×××CK OFF.  Do taxi25 czyli motorowek na wyspę,  trzeba iść w stronę portu, i skręcić w prawo gdy zobaczy się parking z naczepami, Chinquity.
 Promy odpływają co chwilę,  a sama podróż trwa z 15 min.
Bocas del Toro jest małe możne je obejść w pół godziny,  znaleźliśmy w tym czasie fajny hostel Hosteluego w którym dormie był za 13$ a dwójka za 30 $. Wyspa jest rajem dla surferów. Jest o jakieś 10% drożej niż na stałym lądzie jeżeli chodzi o supermarket,  ale jedzenie w knajpie jest droższe o 100%. Na szczęście Roch znalazł knajpe Restaurant Chitre,  zaraz kolo parku w strone przystani promowej, gdzie nie byli chytrzy i za 4,5$ można się dojeść do syta.
Jako że jesteśmy nad oceanem trzeba by się o kąpać.  Jest tam wiele plaż. Ta najbliżej miasta jest lekko syfiasta ale nie można narzekać.  My wylądowaliśmy na plaży Bluff,  tam było super,  ale to typowa plaża dla surferów,  na męczyliśmy się żeby znaleźć miejsce z kawałkiem piasku. Najlepszą plażą jest plaża rozgwiazdy,  czy coś podobnego, ale tam nie trafiliśmy.
Nie będę pisał o plaży bo na plaży to na plaży,  jest plaża, ocean, słońce i kokosy. Tyle.  
Wróciliśmy taxą za 3$, bo nie chciało nam się drałować z powrotem 8 km.  A wieczorem relaksik przy piwku. Zdecydowanie polecam to miejsce, a że czas nas goni jutro czas na góry.

Plan planem, a życie



 










Plan był prosty, znaleźć fajne miejsce nad oceanem. Informacje które dostaliśmy w hostelu mówiły,  walcie chopy do Santa Clara piękna plaża, tania baza hotelowa coś na zasadzie "będzie Pan zadowolony". Ja optowałem, żeby jechać te kilka godzin do David,  ale koniec z końcem stanęło na Santa Clara. Wzięliśmy takse na dworzec autobusowy kupiliśmy bilety i w drogę. Mój Hiszpański jest na tyle zły ze do gadałem się na bilet do innego Santa,  ale był na tyle dobry ze ten święty był tylko 7 kilometrów od celu. Jeszcze 1 busik i jesteśmy.  Drogę wskazał nam miejscowy barman, ale jak to barman skierował nas w lewo a nie w prawo. Minąwszy jedyny sklep i tu duży błąd bo nie zaopatrzyliśmy się w produkty spożywcze,  po pół godzinie doszliśmy do linii brzegowej. I tyle, cały brzeg był prywatny, żadnej szansy zajścia do oceanu. W końcu znaleźliśmy chałupe wystawioną na sprzedaż,  otwartą dla zwiedzających i udało się przebić.  A tam piasek, ocean słońce ach. ..
Poszliśmy w stronę wielkiego hotelu gdzie kłębiło się wiele ludzi spragnionych słońca z nadzieją ze znajdziemy sklep z wodą,  piwem, jakimś jedzeniem. I faktycznie,  ale ceny były drakońskie.  Cóż powiedzieliśmy na plaży i doszliśmy do wniosku ze czas jechać.  Jedno muszę przyznać,  że jeżeli człowiek weźmie ze sobą wszystkie niezbędne do przeżycia wiktuały,  noc na plaży mogła być cudowna.

Na głównej drodze zlapalismy autobus do  Santiago 6$ , a potem za 8$ busa do David.  W David kierunek hostel Purple House. A jutro Bocas Del Torro.  Czyli piasek, ocean, słońce ach... Mam nadzieję że ten strzał trafi wreszcie w cel.