Były wyspy, góry, czas na plażę . Nie za bardzo widzieliśmy gdzie się ruszać dalej żeby pozbyć się tych lekkich zakwasów po górach. Po przeszukania neta, zaciągnięciu opinie wśród innych turystów padło na Chitre.
Najlepiej tam dojechać busem do Santiago 9$ a potem za 4$ do samego miasta. Wybraliśmy hostel Miami Mike, dla backpackersów od dworca 15 minut, trzeba kierować się na katedrę, a potem 3,4 bloki dalej jest fioletowa farmacja i to jest nad nią. Jakość może nie jest klasy lux, ale jest czysto, a kosztuje 10$ od osoby. Gospodarzem tego przybytku jest Amerykanin Mike. Gdy zapytałem dlaczego tu tak pusto, czemu nie zabiega o turystów, w końcu to świetne miejsce, a on na to, że nie po to kupił hotel w takiej mieścinie, żeby musieć co rano sprzątać po gościach. Mike może wyglądał na kompletnego lenia, ale to człowiek przesympatyczny z ogromną wiedzą o okolicznych "atrakcjach"
Rano ruszyliśmy na plażę, najpierw sześciopak piwka w supermarkecie przy terminalu żeby godnie przywitać Ocean Spokojny i w drogę. Trzeba kierować się na Santa Ana i powiedzieć kierowcy magiczne słowo "playa" bilet to 1,25$.
Było lekkie zachmurzenie wiał wiaterek, woda cieplutka istne marzenie. Spędziliśmy calutki dzień na byczeniu rewelacja.
Dopiero po powrocie zauważyłem ze przegieliśmy ze słońcem. Wieczorem mieliśmy tylko siłę zjeść coś w taniej knajpie koło katedry, kupić butelkę rumu i na ten ból, wypić ją na dachu hostelu. Na ból jednak nie za bardzo pomogła, aczkolwiek wieczór trzeba zaliczyć do udanych.
Następnego dnia Roch pojechał na plażę, a ja z poznanym wczoraj Ameryninem Davidem zajmowaliśmy się hotelem. Mike stwierdził że wyglądamy na uczciwych i wziął wolne na 2 dni zostawiając nas z całym interesem. David mimo podeszłego wieku okazał się ostrym zawodnikiem i gdy wieczorem Roch wrócił, my właśnie wybieraliśmy się po 3 skrzynkę piwa.
Szkoda ze nie mogliśmy zostać dłużej, za 2 dni wylot i dobrze być jedną noc wcześniej w Panamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz