Plan był prosty, znaleźć fajne miejsce nad oceanem. Informacje które dostaliśmy w hostelu mówiły, walcie chopy do Santa Clara piękna plaża, tania baza hotelowa coś na zasadzie "będzie Pan zadowolony". Ja optowałem, żeby jechać te kilka godzin do David, ale koniec z końcem stanęło na Santa Clara. Wzięliśmy takse na dworzec autobusowy kupiliśmy bilety i w drogę. Mój Hiszpański jest na tyle zły ze do gadałem się na bilet do innego Santa, ale był na tyle dobry ze ten święty był tylko 7 kilometrów od celu. Jeszcze 1 busik i jesteśmy. Drogę wskazał nam miejscowy barman, ale jak to barman skierował nas w lewo a nie w prawo. Minąwszy jedyny sklep i tu duży błąd bo nie zaopatrzyliśmy się w produkty spożywcze, po pół godzinie doszliśmy do linii brzegowej. I tyle, cały brzeg był prywatny, żadnej szansy zajścia do oceanu. W końcu znaleźliśmy chałupe wystawioną na sprzedaż, otwartą dla zwiedzających i udało się przebić. A tam piasek, ocean słońce ach. ..
Poszliśmy w stronę wielkiego hotelu gdzie kłębiło się wiele ludzi spragnionych słońca z nadzieją ze znajdziemy sklep z wodą, piwem, jakimś jedzeniem. I faktycznie, ale ceny były drakońskie. Cóż powiedzieliśmy na plaży i doszliśmy do wniosku ze czas jechać. Jedno muszę przyznać, że jeżeli człowiek weźmie ze sobą wszystkie niezbędne do przeżycia wiktuały, noc na plaży mogła być cudowna.
Poszliśmy w stronę wielkiego hotelu gdzie kłębiło się wiele ludzi spragnionych słońca z nadzieją ze znajdziemy sklep z wodą, piwem, jakimś jedzeniem. I faktycznie, ale ceny były drakońskie. Cóż powiedzieliśmy na plaży i doszliśmy do wniosku ze czas jechać. Jedno muszę przyznać, że jeżeli człowiek weźmie ze sobą wszystkie niezbędne do przeżycia wiktuały, noc na plaży mogła być cudowna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz