niedziela, 6 marca 2016

Góry




Kierunek góry,  koniec tego leżenia na plaży,  czas się ruszać. Ruszyliśmy się do David, a z tamtąd do malowniczego miasta Bouquet.  Z David za 1,75$ odjeżdżają szkolne busy, a podróż trwa godzinę.  Samo Bouquet jest malutkie, 5000 mieszkańców,  w 15 min  można je obejść całe. Baza noclegowa jest duża,  więc szukaliśmy po prostu taniego miejsca. Na przeciwko policji i straży pożarnej jest hostel  Doraz, właściciel Jorge, mówiąc perfect po angielsku, zaoferował nam pokój z własną łazienką i balkonem za 25$. Zostajemy.
Ogólnie w tym mieście wszyscy jakoś po angielsku mówią,  wiec z dogadaniem się nie ma większego problemu. Tanie jedzenie jest w jadlodalni przy głównej ulicy,50 m  za dworcem minibusów El Sabroson. Talerz kosztuje 3,5$ a zupa 2$. Uwaga!!! Piwo sprzedają w marketach od 10tej! !!!
Pierwszego dnia postanowiliśmy przetestować nogę Rocha,  i poszliśmy szlakiem El Pianista. Żeby do niego dojść , przechodzi się przez most i kieruje się na północ. Przy wejściu na szlak jest restauracja El Pianista wiec wystarczy się kierować na jej reklamy.  Szlak jest przyjemny pierwszą godzinę idzie się wśród pastwisk lekko pod górę,  a potem zaczyna się ostre 2 godzinne podejście przez dżunglę.  Jest strasznie ślisko w niektórych momentach, a pod samym szczytem jest mgła,  bardzo wilgotno i prawie nic nie widać.  Podobno od szczytu za 50 km jest zatoka i można z niej się dostać na Bocas Del Torro, nie sprawdziliśmy. Wróciliśmy z powrotem.  Noga Rocha, mimo że na czeską modłę, była obuta w sandała i skarpetkę,  dała radę, czyli jutro czas na wulkan.
Plan zawsze mamy dobry,  ale potem, no cóż.
W staliśmy o 6 rano gotowi ruszać,  niestety w Bouquet padało.  To w sumie nie deszcz, ale chmura, która z gór zeszła na miasto. Po czekaliśmy do 9 tej, nic się nią zmieniło.  Dobra ruszamy na wulkan a tam zobaczymy.  Na dworcu trzeba tylko powiedzieć gdzie się chce jechać a oni w pakują cię do odpowiedniego vana.  Podróż powinna kosztować 1,5$, nas skasował po 3 ale dowiezli pod samą bramę parku.
Było już późno, ale pogoda słoneczna,  kupiliśmy bilety za 5$ i zaczęliśmy podejście. Himalaje tak mnie nie zmęczyły jak Wulkan Baru. Podejście ostre, kamieniste,  upał.  Zrobiliśmy połowę drogi, ale zaczęło nam brakować czasu. Gdy do zmroku zostało 4 godziny zarządziliśmy odwrót. Nie ma co ryzykować. Średnia na godzinę to 2 km, ale w dół idzie się tak samo. Cóż nie zrobiliśmy szczytu,  ale i tak byliśmy zadowoleni.
 Biorąc pod uwagę , sandały Rocha, jego problemy z nogą i tak jesteśmy zadowoleni. Przyjdzie jeszcze czas na zdobycie tego wulkanu,  jestem pewny.
Jutro kierunek Pacyfik. 

Brak komentarzy: