czwartek, 26 listopada 2009

Kair miasto chaosu

Po nocy na brukselskim lotnisku i kilku godzinnym locie, z międzylądowaniem w Jordańskiej Akabie, dotarliśmy wreszcie do Kairu. Nie mieliśmy żadnego problemu z dostaniem wizy Egipskiej. Jak się okazało, kupuje się je na miejscu, w lotniskowym kantorze wymiany walut, za 15$ i samemu wkleja się do paszportu, a oni tylko ja podbijają. Większym problemem okazał się dojazd do miasta. Najpierw darmowym autobusem dojechaliśmy pod przystanek za lotniskiem i tu niespodzianka, w naszym przewodniku było napisane że mamy dalej do centrum dotrzeć autobusem 356, tu się okazało że taki nie jeździ,miejscowi i kierowcy sami nie wiedzą dokąd jadą, znajomość ich angielskiego kończyła się na „Welcome”, a co najgorsze wszystkie litery i cyfry zapisane są po arabsku. Podobny problem co my, miało wielu turystów. Koniec końców udało nam się jakoś dotrzeć do Dworca Kolejowego Ramzes. Znaleźliśmy tani nocleg w hotelu Sułtan za 15EGP (1 euro to około 8 funtów egipskich). Warunki dość spartańskie ale ogólnie czysto. Miejsce to upodobali sobie młodzi Japończycy i stanowią 90% gości. Jedynym problemem jest to, że mieści się on przy targowej ulicy i już pierwszej nocy przekonaliśmy się że Kair nigdy nie zasypia, a na robienie interesów zawsze jest dobra pora nawet o 3 nad ranem.
W naszych dalekosiężnych planach jest wizyta w Etiopii, z racji tego postanowiliśmy nie marnować czasu i jak najszybciej załatwić sobie wizę. Rano udaliśmy się do biura informacji turystycznej, bardzo mila pani podała nam adres gdzie mamy się udać i mniej więcej w którą stronę Kairu mamy podążać. Zaoferowała również darmowe mapki miasta. Niestety były dostępne tylko po arabsku i o zgrozo po japońsku. Tak zaopatrzeni, po dwu godzinach błądzenia, przepytania z tuzina osób, trafiliśmy do ambasady ale Wybrzeża Kości Słoniowej. Zgadzam się że to piękny kraj ale zupełnie nie o ten nam chodziło. Na szczęście pani w sekretariacie była tak miła że podzwoniła, popytała i udało jej się zdobyć właściwy adres. Kolejna godzina i już jesteśmy na miejscu. Tam szybciutko, bo dochodziła już 16ta, wypełniliśmy wniosek, złożyliśmy paszporty, jedno zdjęcie i uiściliśmy opłatę 30$ (wiza 3 miesięczna wielokrotnego wjazdu, miesięczna pojedyncza 20$).
O tej porze roku, w Egipcie robi się ciemno o 16.30 więc nie zostało nam nic innego jak powrót w stronę hotelu, zwiedzanie okolicy i rozkoszowanie się tanią i przepyszną kuchnią egipską oraz bardzo smacznym piwem Stella za niecałe 3 złote.
Rankiem mieliśmy się udać na zwiedzanie piramid w Gizie, niestety obudziliśmy się dopiero koło 11tej, pojechaliśmy więc tylko po wizy.( do ambasady najlepiej dotrzeć metrem, wysiąść na stacji Dokki, wejść w ulicę pod wiaduktem, potem skręcić za niebieską stacją benzynową w lewo, potem za 300,400m znów w prawo, nazw ulic nie pomne ale mieszkańcy wiedzą gdzie to jest). Z paszportami i wizami weseli i szczęśliwi ruszyliśmy na zwiedzanie Muzeum Egipskiego. Wejście kosztuje 60EGP, są zniżki dla studentów 50% ale euro<26 nie akceptują, na dodatek nie można w środku fotografować. Zwiedzanie trwa około 3 godzin jednak już po 2godzinach miałem dosyć oglądania tych samych figur, mumii, grobów fresków i przedmiotów życia codziennego. Naprawdę warto jest zobaczyć salę ze skarbami z grobowca Tutenchamona. Od razu można sobie wyobrazić przepych i bogactwo jakie panowało wśród panujących faraonów. Na wieczór postanowiliśmy zwiedzić starą islamską część miasta. Okazało się, że przy niej tłok i korki na ulicach inny miast świata, można porównać do alei spacerowej nad brzegiem rzeki. Tam po prostu trzeba mieć silne łokcie giętki kark i zwinność kota. Tysiące ludzi przebija się między straganami z jedzeniem, butami, ciuchami, chińskim badziewiem i bóg wie czym. Samochody jadą zderzak w zderzak trąbiąc na wszystko i na wszystkich, do tego ludzie z wielkimi pudłami na wózkach czasami jakieś owce i krowy ciągnięte na ubój, który odbywa się zaraz na ulicy przy jakiejś budzie z kebabami, istne szaleństwo. Poruszanie się w jakimkolwiek kierunku dla osoby niewyćwiczonej graniczy z cudem. Po godzinie takiej walki człowiek naprawdę jest umordowany. Ale mimo wszystko, raz na jakiś czas, taki chaos jest nawet przyjemny. Zmęczeni ale szczęśliwi wróciliśmy do hotelu. Jest on położony w bardzo dogodnym miejscu zaraz za rogiem mamy sklep z trunkami oraz piekarnie gdzie wypiekają wspaniałe pizze na podpłomykach za niewiarygodną cenę 1,5EGP czyli niecałą złotówkę. Jedno co mogę powiedzieć Jedzenie mają wyśmienite, diabelsko tanie i jak na razie odpukać, nie mamy żadnych problemów żołądkowych.

Udało się! Z trudem ale wstaliśmy o 6 rano żeby jak najwcześniej dojechać do piramid w Gizie. Nie za bardzo wiedzieliśmy jak się tam dostać, ruszyliśmy więc trochę na czuja. Najpierw za 1EGP metrem do stacji Giza. Tam od razu zaczepił nas taksówkarz oferujący podwiezienie za 10EGP. Zrezygnowaliśmy i wybraliśmy autobus, pomógł nam miejscowy i gdy sam osobiście opłacił nam bilet, wiedzieliśmy że wpadliśmy w łapy naganiacza. Zaciągnął nas do swojego znajomego który organizował wycieczki na wielbłądach pomiędzy piramidami. Zaczęły się negocjacje. Z jednej strony my, biedni Polacy z drugiej strony zaprawiony w bojach Egipcjanin. Czarował że z nim nam wyjdzie taniej niż oficjalnie, że on wszystko załatwi i bilet i wycieczkę rzucił ceną 240EGP. Po długich bojach stanęło na 110EGP. Zdawaliśmy sobie sprawę że przepłaciliśmy i tak około 20EGP, ale cóż już przybite na zgodę, kasa z ręki do reki, a my już na grzbiecie wielbłądów i dawaj, w pustynie pod piramidy. Przejażdżka trwała z godzinkę, Bartek mężnie dawał sobie radę z kierowaniem swoim wielbłądem, mój z kolei, był podczepiony do siodła jego wierzchowca więc, kiedy opanowałem technikę jazdy, mogłem się rozkoszować widokami. Ciągle nam było mało najstarszych zachowanych budowli świata więc po skończonej przejażdżce ruszyliśmy piechotą przez piach pomacać piramidy i Sfinksa. Muszę przyznać że wszystko robi kolosalne wrażenie i warte jest każdego grosza.
Gdy wróciliśmy na prawy brzeg Nilu pojechaliśmy jeszcze zobaczyć Stary Kair, czyli stare miasto otoczone murami. Nie jest ono duże ale robi wrażenie. Za murami znajdują się chyba kościoły wszystkich religii obecnych w Egipcie począwszy od greko i rzymsko katolickich po synagogę. Na prawdę fajna sprawa.

3 komentarze:

Unknown pisze...

poszukajcie w kairze piekarni z ktorej kazdego dnia krolowa elzbieta zamiawia ciastka. sa serio pyszne. ale za chuj nie pamietam gdzie to bylo.

mery pisze...

będzie więcej fot? na wielbłądach tak pięknie wyglądacie! ;)

agnieszka pisze...

co to za przestój informacyjny? już was pochłonęła bezinternetowa pustynia? czekamy tu w zimowym Wrocławiu na więcej wieści!!! i zdjęcia!!! pozdrowienia od crk:)