niedziela, 29 grudnia 2013

Mandalay część druga, czyli co zrobić z wolnym czasem :)



Większość hoteli działa na zasadzie B&B, czyli śniadanie w cenie. Czasem gorsze, czasem lepsze. Jadnak w AD1 było wyśmienite, ryż z warzywami, jajko sadzone, gorące tosty, dżemik, banany, soczek, kawka istna orgia dla kubków smakowych. Niestety musiałem zmienić lokalizację, na trochę tańszą. Jednakże polecam ten hotel wszystkim, tani, jeżeli podróżuje się we dwójkę, a jedzenie palce lizać. Teraz jest szczyt sezonu, więc warto zarezerwować sobie pobyt wcześniej, każde biuro podróży oferuje taką możliwość.
Cóż, przeniosłem się do nowego hotelu, który okazał się całkiem spoko, a poranne śniadania były również smakowite.
Pierwszego dnia wybrałem się do Pałacu Królewskiego, niestety miałem tylko dolary, a bilet kosztował w Kyatach. Z wymianą pieniędzy w Birmie nie ma większych, problemów, kantory, banki, sklepy ze złotem, cinkciarze – 1$ to około 1000Kyatów. Postanowiłem to olać i poszedłem na wzgórza które od północy okalają miasto.

To bardzo fajne miejsce, na górę prowadzi jakieś 1000 może 2000 schodów, ale wszystko ocienione więc podróż do głównej świątyni jest nader przyjemna, oczywiście jako że to sanktuarium trzeba iść na bosaka. Co prawda na samej górze jest tylko budda oświetlony lampkami choinkowymi, ale widok ze szczytu, warty jest pomęczenia się trochę.
Cała wyprawa powinna zająć jakąś godzinę lub dwie. Nie wiem czy trzeba kupować bilet, mnie nikt o niego nie pytał.
U podnóża góry jest świątynia, z największym nasyceniem pagód na metr kwadratowy, przecudna i chyba nawet jest na okładce mojego LP z 2003roku.
Z mojego hostelu na wzgórz jest jakaś godzinka drogi, ale ze dolara facet na motorku podwiezie Cię bez problemu.
Przy głównej ulicy przy dworcu(78 ulica) można znaleźć wieki supermarket, zaopatrzony bardzo, bardzo dobrze. Kupiłem więc piwko za 1$. Miejscowy browar Dagon Beer, mający w sobie 8%alc. Znalazłem cichy zaułek i rozkoszowałem się trunkiem. Jako że turystów nie ma tu zbyt wielu, ciągle ktoś podchodził i chciał pogadać. Żaden problem, szczególnie że podchodził z piwkiem dla białego turysty:) Dzień można zaliczyć do szczególnie udanych.
Postanowiłem następnego dnia zwiedzić pałac królewski. 10$ to trochę dużo, siadłem więc w cieniu i wychodzących turystów pytałem czy nie chcą się może podzielić z biletem. Nie było to łatwe, bo bilet jest jeszcze na kilka atrakcji w okolicy, jednak po jakiejś godzinie jeden Włoch, sprezentował mi go.

Całe szczęście że bilet był za darmo bo cały pałac to replika, nic ciekawego, nie polecam.
OK, może to ładne, może ma jakąś historię, ale szczerze nie warto. Gdy wychodziłem sprzedałem za 5$ bilet jakiemuś Nowozelandczykowi, ostrzegając że nie warto.
Udałem się pod supermarket, spożyłem piwo i pogadałem z miejscowymi. Ludzie są spragnieni mówić po Angielsku, chociaż tak mogłem pomóc.
Zostało mi 2 dni, olałem oglądanie największego tekowego mostu, podróż kosztuje 7$. Postanowiłem powłóczyć się po mieście. Gdy w recepcji hotelu zapytałem o jakiś sklep, odpowiedzieli idź w prawo, a gdy zapytałem o jakiś bar z piwem powiedzieli idź w lewo, dobre miejsce. Piwo w barze to wydatek 60centów, jedzenie ryż z warzywami i wieprzowinką plus jajko sadzone 1$, bardzo fajne miejsce.
Po codziennym zwiedzaniu miasta, zawsze jakoś trafiałem pod supermarket. Na wieczór zaopatrywałem się we flaszkę Mandalay Rum, za 1,5$, którą spożywałem na dachu mojego hostelu wraz z turystami oraz obsługą. Jednakże za dnie zaopatrywałem się w piwko, siedziałem na skwerku i w pewnym sensie byłem nauczycielem angielskiego dla miejscowych.
Pewnego dnia przysiadł się koleś, powiedział że jest nauczycielem angielskiego w pobliskim koledżu i czy bym nie chciał porozmawiać o Polsce, Europie z jego studentami. Po kilku piwach byłem gotowy na wyzwanie. Zaprowadził mnie do dyrektora, przedstawił uścisnęliśmy sobie dłonie i ruszyłem nauczać młodych.
Szkoła nie różni się niczym od szkół w naszym kraju. Przedstawiłem się i zacząłem opowiadać o starej dobrej Europie. Najśmieszniejsze było to że studenci nie pytali o kraj, geografię, czy politykę, pytali o śnieg i zimę!!! Jak to się je, jak smakuję i tego typu sprawy. Było bardzo wesoło, bo jak wytłumaczyć rzecz którą masz 4miesięce w roku, ludziom którzy pewnie nigdy nie zobaczą śniegu w swoim życiu. Nawet nie wiedziałem jak minęła godzina. Dostałem propozycje od dyrektora, bycia nauczycielem,10$ za godzinę, ale odmówiłem, następnego dnia wracam do Tajlandii. Mój angielski jest do dupy, ale angielski tego nauczyciela był jeszcze gorszy :)
Na lotnisko możesz dostać się taksówką za 12$, ale na rogu 26/79 ulicy jest biuro AirAsia i jeżeli masz bilet z tej kompani, autobus zawiezie cię za darmo. Autobus odchodzi z 79 ulicy o 8.45. Spotkałem w nim jednego Austriaka, który podróżował innymi liniami lotniczymi ale skopiował logo z AirAsia, wymyślił bilet. I dojechał bez problemu na lotnisko.
Żegnaj Birmo!! To było zajebiste 10dni, polecam wszystkim, teraz, kiedy nie są jeszcze zepsuci turystami. I pamiętajcie, jeżeli płacicie za bilet połowa pieniędzy idzie na rząd, więc lepiej dać kasę lokalsom, niż wspomagać Junte!!!
W Bangkoku byłem popołudniu. Z lotniska jeździ autobus nr 59 i zawiezie cię prawie pod KohSan Road za 23baty. Nocleg miałem już zaklepany w Mini House (150batów), więc tylko zrzuciłem plecak, prysznic i w miasto!!!
PS: 11 dni w Birmie kosztowało 220$ plus wiza 810Batów czyli około 25$. Hotele drogie, podróżowanie też nie zbyt tanie, ale jedzenie, piwo i inne używki bardzo tanie :)



Brak komentarzy: