Większość
hoteli działa na zasadzie B&B, czyli śniadanie w cenie. Czasem
gorsze, czasem lepsze. Jadnak w AD1 było wyśmienite, ryż z
warzywami, jajko sadzone, gorące tosty, dżemik, banany, soczek,
kawka istna orgia dla kubków smakowych. Niestety musiałem zmienić
lokalizację, na trochę tańszą. Jednakże polecam ten hotel
wszystkim, tani, jeżeli podróżuje się we dwójkę, a jedzenie
palce lizać. Teraz jest szczyt sezonu, więc warto zarezerwować
sobie pobyt wcześniej, każde biuro podróży oferuje taką
możliwość.
Cóż,
przeniosłem się do nowego hotelu, który okazał się całkiem
spoko, a poranne śniadania były również smakowite.
Pierwszego
dnia wybrałem się do Pałacu Królewskiego, niestety miałem tylko
dolary, a bilet kosztował w Kyatach. Z wymianą pieniędzy w Birmie
nie ma większych, problemów, kantory, banki, sklepy ze złotem,
cinkciarze – 1$ to około 1000Kyatów. Postanowiłem to olać i
poszedłem na wzgórza które od północy okalają miasto.
To
bardzo fajne miejsce, na górę prowadzi jakieś 1000 może 2000
schodów, ale wszystko ocienione więc podróż do głównej świątyni
jest nader przyjemna, oczywiście jako że to sanktuarium trzeba iść
na bosaka. Co prawda na samej górze jest tylko budda oświetlony
lampkami choinkowymi, ale widok ze szczytu, warty jest pomęczenia
się trochę.
Cała
wyprawa powinna zająć jakąś godzinę lub dwie. Nie wiem czy
trzeba kupować bilet, mnie nikt o niego nie pytał.
U
podnóża góry jest świątynia, z największym nasyceniem pagód na
metr kwadratowy, przecudna i chyba nawet jest na okładce mojego LP z
2003roku.
Z mojego
hostelu na wzgórz jest jakaś godzinka drogi, ale ze dolara facet na
motorku podwiezie Cię bez problemu.
Przy
głównej ulicy przy dworcu(78 ulica) można znaleźć wieki
supermarket, zaopatrzony bardzo, bardzo dobrze. Kupiłem więc piwko
za 1$. Miejscowy browar Dagon Beer, mający w sobie 8%alc. Znalazłem
cichy zaułek i rozkoszowałem się trunkiem. Jako że turystów nie
ma tu zbyt wielu, ciągle ktoś podchodził i chciał pogadać. Żaden
problem, szczególnie że podchodził z piwkiem dla białego
turysty:) Dzień można zaliczyć do szczególnie udanych.
Postanowiłem
następnego dnia zwiedzić pałac królewski. 10$ to trochę dużo,
siadłem więc w cieniu i wychodzących turystów pytałem czy nie
chcą się może podzielić z biletem. Nie było to łatwe, bo bilet
jest jeszcze na kilka atrakcji w okolicy, jednak po jakiejś godzinie
jeden Włoch, sprezentował mi go.
Całe
szczęście że bilet był za darmo bo cały pałac to replika, nic
ciekawego, nie polecam.
OK, może
to ładne, może ma jakąś historię, ale szczerze nie warto. Gdy
wychodziłem sprzedałem za 5$ bilet jakiemuś Nowozelandczykowi,
ostrzegając że nie warto.
Udałem
się pod supermarket, spożyłem piwo i pogadałem z miejscowymi.
Ludzie są spragnieni mówić po Angielsku, chociaż tak mogłem
pomóc.
Zostało
mi 2 dni, olałem oglądanie największego tekowego mostu, podróż
kosztuje 7$. Postanowiłem powłóczyć się po mieście. Gdy w
recepcji hotelu zapytałem o jakiś sklep, odpowiedzieli idź w
prawo, a gdy zapytałem o jakiś bar z piwem powiedzieli idź w lewo,
dobre miejsce. Piwo w barze to wydatek 60centów, jedzenie ryż z
warzywami i wieprzowinką plus jajko sadzone 1$, bardzo fajne
miejsce.
Po
codziennym zwiedzaniu miasta, zawsze jakoś trafiałem pod
supermarket. Na wieczór zaopatrywałem się we flaszkę Mandalay
Rum, za 1,5$, którą spożywałem na dachu mojego hostelu wraz z
turystami oraz obsługą. Jednakże za dnie zaopatrywałem się w
piwko, siedziałem na skwerku i w pewnym sensie byłem nauczycielem
angielskiego dla miejscowych.
Pewnego
dnia przysiadł się koleś, powiedział że jest nauczycielem
angielskiego w pobliskim koledżu i czy bym nie chciał porozmawiać
o Polsce, Europie z jego studentami. Po kilku piwach byłem gotowy na
wyzwanie. Zaprowadził mnie do dyrektora, przedstawił uścisnęliśmy
sobie dłonie i ruszyłem nauczać młodych.
Szkoła nie różni się
niczym od szkół w naszym kraju. Przedstawiłem się i zacząłem
opowiadać o starej dobrej Europie. Najśmieszniejsze było to że
studenci nie pytali o kraj, geografię, czy politykę, pytali o śnieg
i zimę!!! Jak to się je, jak smakuję i tego typu sprawy. Było
bardzo wesoło, bo jak wytłumaczyć rzecz którą masz 4miesięce w
roku, ludziom którzy pewnie nigdy nie zobaczą śniegu w swoim
życiu. Nawet nie wiedziałem jak minęła godzina. Dostałem
propozycje od dyrektora, bycia nauczycielem,10$ za godzinę, ale
odmówiłem, następnego dnia wracam do Tajlandii. Mój angielski
jest do dupy, ale angielski tego nauczyciela był jeszcze gorszy :)
Na
lotnisko możesz dostać się taksówką za 12$, ale na rogu 26/79
ulicy jest biuro AirAsia i jeżeli masz bilet z tej kompani, autobus
zawiezie cię za darmo. Autobus odchodzi z 79 ulicy o 8.45. Spotkałem
w nim jednego Austriaka, który podróżował innymi liniami
lotniczymi ale skopiował logo z AirAsia, wymyślił bilet. I
dojechał bez problemu na lotnisko.
Żegnaj
Birmo!! To było zajebiste 10dni, polecam wszystkim, teraz, kiedy nie
są jeszcze zepsuci turystami. I pamiętajcie, jeżeli płacicie za
bilet połowa pieniędzy idzie na rząd, więc lepiej dać kasę
lokalsom, niż wspomagać Junte!!!
W
Bangkoku byłem popołudniu. Z lotniska jeździ autobus nr 59 i
zawiezie cię prawie pod KohSan Road za 23baty. Nocleg miałem już
zaklepany w Mini House (150batów), więc tylko zrzuciłem plecak,
prysznic i w miasto!!!
PS: 11
dni w Birmie kosztowało 220$ plus wiza 810Batów czyli około 25$.
Hotele drogie, podróżowanie też nie zbyt tanie, ale jedzenie, piwo
i inne używki bardzo tanie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz