Gdy wczoraj wylądowaliśmy w Jinjy, był późny wieczór. Nie mogliśmy przez to podziwiać w pełnej krasie miasta. Dziś wyglądało ono przepięknie. Położone jest nad brzegiem jeziora Wiktorii w miejscu skąd wypływa Nil. Cala zabudowa miasta jest niewysoka poza paroma kilkupiętrowymi budynkami. Istnieje możliwość skorzystania z raftingu po Nilu jednak cena 125$ za 3 godziny kąpieli wydala się dla nas zaporowa. Inną i darmową rozrywką może być zwiedzanie największego w Ugandzie browaru. Tam skierowaliśmy nasze kroki. Żeby się tam dostać, trzeba przejść przez tamę na Nilu, trzeba jednak pamiętać, że jak w każdym z mijanych krajów afrykańskich, robienie zdjęć takim tworom architektonicznym, grozi śmiercią lub kalectwem. My zatrzymaliśmy się dosłownie na chwilkę żeby sprawdzić mapę i już pojawił się uzbrojony po zęby funkcjonariusz prawa. Z wizyty w browarze niestety wyszły nici, gdyż wcześniej trzeba zaanonsować swoje przybycie. Coś jakoś zwiedzanie fabryk, mleczarni i tego typu atrakcji nie wychodzi nam zbyt dobrze. Wróciliśmy do miasta drugim brzegiem rzeki, przeszliśmy przez stary kolejowy most i znaleźliśmy się dokładnie u źródeł nilu. O tym, że to jest to miejsce, zaświadczyła tabliczka, bo rzeka w tym miejscu jest na tyle szeroka ze nie widać różnicy miedzy nią a jeziorem.
To już prawie trzy miesiące podróżujemy po czarnym kontynencie i odczuwamy już lekkie zmęczenie. Skorzystaliśmy wiec z okazji i " w tych pięknych okolicznościach przyrody" zostaliśmy dwa dni rozkoszując się słodkim nieróbstwem, oraz jak już wspomniałem wczoraj najlepszym piwem pod słońcem produkowanym w miejscowym browarze. I wiem dlaczego mi tak smakuje, właścicielem marki jest grupa Sab-Miller, producent między innymi Tyskiego. SKOLL
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz