wtorek, 16 lutego 2010

Okolice Fort Portal


Zwinęliśmy namiot bardzo szybko i już o 7 rano kontynuowaliśmy nasza pieszą podroż. Po przejściu jakiś 40 minut, podjechał do nas kierowca busa, który słyszał nasza wczorajsza opowieść skąd idziemy i dokąd się wybieramy. Władowaliśmy się do niego co zaoszczędziło nam 2 godziny dreptania, a jemu przysporzyło dwóch pasażerów. Milo z jego strony, a co najważniejsze skasował nas tylko za przejazd z Belise czyli 10000Ush. Dojechaliśmy do Hoimy, była to dopiero 1/3 drogi, Następne 10000Ush poszło na przejazd do małego miasteczka które nawet nie było na naszej mapie, grunt ze do przodu!!! Z tej dziury zmieniliśmy środek transportu na pasażerską Toyote. Jeżeli ktoś myśli ze wchodzi tam tylko 4 osoby plus kierowca to jest w dużym błędzie. Standard to 7 osób plus kierowca, który dzieli miejsce razem z pasażerem. My mieliśmy pecha, było nas tylko 2. Wieźli wiec nas po 15, 20km do następnego przystanku dla niby taksówek, po czym przerzucali do bardziej pełnego auta i tak po zmienieniu 4 kolejnych pojazdów i zapłaceniu kolejnych 10000Ush znaleźliśmy się w Fort Portal, UFF!!!
Fort Portal to kolejne fajne miejsce w górkach. Moze nie wysokich ale zawsze :) Nocleg znaleźliśmy w rekomendowanym przez przewodnik Exotik Hotel. Przeważnie omijamy te miejsca szerokim łukiem, ale ujęła nas cena 7500Ush czyli 3 euro za pokój. Jak na razie to najtańszy nocleg w Ugandzie i standardem nie odbiegający niczym od wypasionych miejscówek.
Następnego dnia pojechaliśmy o miasteczka Bungibungio. Wybraliśmy to miejsce nie z powodu przezabawnej nazwy ale z powodu że miała tam być wioska pigmejów. Niestety nie znaleźliśmy jej, ale pochodziliśmy sobie po przepięknej okolicy. Dzień zakończyliśmy na buszowaniu po internecie i po okolicznych barach czyli tak jak lubię !!!
Kolejny dzień to wizyta nad jeziorami w kraterach, można się tam dostać pasażerska Toyotą, tylko nie można mówić ze się jedzie na jeziorka, bo uczynny kierowca dzwoni po właściciela okolicznego campingu a ten wita Cie z otwartymi ramionami i kasuje 5000 za wejście. Potem szwendając się po okolicy zauważyliśmy, że za darmo można dojść od strony wioski, cóż śmietana po obiedzie. Mimo wszystko jeziorko wyglądało ekstra. Można je obejść dookoła, jest również poprowadzona ścieżka przez dżunglę. Bartek był po raz pierwszy w terenie takim jak ten i ogromnie mu się podobało. Mimo ze to dla mnie nie nowość, godzinny spacerek po prostu zajebioza. Do miasta wróciliśmy tak zwanym boda-boda, czyli jako zwykli pasażerowie na motorach, ale cena 5000Ush była taka sama jak za wspomnianą Toyotę.
Wieczorek to już tylko pożegnanie z miasteczkiem, a że to miasto małe po trzech dniach wszyscy nas znali i było się z kim zegnać.

Brak komentarzy: