Postanowiliśmy nie lenić się po naszej wycieczce na najwyższy szczyt Kenii i mimo lekkich zakwasów rano ruszyliśmy dalej. Chcieliśmy dojechać na wodospady w okolicach miasta Nyamururu. Wzięliśmy mini busa, którego kierowca zapewnił nas ze jedzie właśnie w tym kierunku. Jak się okazało w mieście Nyeri kierowca dalej nie jechał i mimo ze skasował za cala podroż kazał nam się przesiąść do innego busa. Bartek ostro wszedł w potyczkę słowną, ale oprócz obniżki ceny o 100KS na następny transport, nic nie uzyskaliśmy więcej. W ten oto sposób zamiast 300Ks, zapłaciliśmy 500Ks. Najgorsze ze kierowca zamiast pod wodospadami wysadził nas 3 km wcześniej i musieliśmy łapać następnego busa. Na szczęście późniejszy widok zrekompensował wszystkie te niedogodności. Ale po kolei. Wodospady są umiejscowione w odległości 100 metrów od głównej drogi. Na szczyt wodospadu można wejść za darmo i "podziwiać" mały strumyczek. Aby oglądać wodospad w całej okazałości, należy przejść kawałek dalej i uiścić opłatę w wysokości 200Ks, cale szczęście istnieje tu korupcja, nie ma podsłuchów albo innych Ziobrowych pomysłów i można cenę zbić do polowy. Wodospad wygląda naprawdę oszałamiająco. Z małego strumyczka rodzi się masa wody . Z góry, z punktów widokowych można zejść do stóp wodospadu, gdzie woda spada z wysokości 82m. Tam wystarczy zaledwie chwila, by mgiełka wody zmoczyła człowieka do suchej nitki. Naprawdę super sprawa.
Wydostaliśmy się na gore, po ostrym, śliskim podejściu i po 15 minutach doszliśmy do miasta, robiło się późno wiec w dniu dzisiejszym dojechaliśmy tylko do kolejnego miasta na N czyli Nakururu. Jest to 4 co do wielkości miasto w Kenii, co od razu rzucało się w oczy. Mnóstwo ludzi, korki na ulicach, wielkie supermarkety pełno agresywnych żebraków i golnie nie za bezpiecznie. Nie kombinowaliśmy za dużo z noclegiem bo robiło się już późno i ogólnie nie za bezpiecznie. Znaleźliśmy hostel na przeciwko dworca za 550Ks, wygodny i z ciepłym prysznicem. Wystarczy wrażeń jak na jeden dzień.