Nie za bardzo spieszyliśmy się do Kisoro, ciągle czuliśmy ogólny wyluz po tych kilku dniach w Kabale ale czas goni. Na dworcu znaleźliśmy się dopiero po 11tej i powolutku wielka, biała Toyota zaczynała się zapełniać. Oprócz naszej dwójki, małżeństwem ze słonecznej Kalifornii, oraz trójką Niemców pracujących tu na wolontariacie. W Afryce poznaliśmy bardzo dużo młodych ludzi, pracujących w ten sposób przez pół roku czasem dłużej w szpitalach, dla czerwonego krzyża czy w szkole. Fajna sprawa dla mieszkańców, a dla nich dobra szkoła życia i zawsze jest co wpisać w CV.
Auto było w komplecie 7 muzungu, czyli białych + kierowca i mogło ruszać. Naszym celem był wulkan Muhabura 4127m. Niestety, wspomniana już wcześniej pora deszczowa nie wróżyła najlepiej. Cały czas siąpiło, a szczyty były pokryte gęstymi chmurami. Zdecydowanie nie była to pogoda na szybki sprint na szczyt. Postanowiliśmy to olać, jutro uderzyć do Ruandy a górę zrobić w drodze powrotnej. Znaleźliśmy tani nocleg, poszwendaliśmy się po Kisoro, a jest to naprawdę mała dziura i tyle, czekamy do rana. Ranek jak na złość powitał nas pięknym słońcem, sam nie wiedziałem cieszyć się , czy przeklinać swój los. Wyjście w góry trzeba było zgłosić dzień wcześniej, gdybyśmy tylko znali kaprysy pogody.
Ruszyliśmy do granicy. Droga obchodzi wulkan więc widoki były imponujące. Cały park narodowy po stronie Ugandyjskiej obejmuje aż 3 stożki wulkaniczne i tylko tu, i po stronie Ruandy można zobaczyć Goryle Górskie, ale taka przyjemność kosztuje 500$ :(
Po 3 godzinach dobrnęliśmy do granicy, a tu pasm niepowodzeń ciąg dalszy. Wiza kosztuje 60$, co jeszcze można przeboleć, ale problemem jest to że trzeba tu wrócić, co wiąże się z kupnem kolejnej wizy Ugandyjskiej. Daje to w sumie 110$, nie licząc kosztów życia , za 3,4 dni. Budżet nasz jest skromny i wolimy te pieniądze wydać na góry. Postanowiliśmy ze wracamy. W samochodzie, który nas wiózł z powrotem do Kisoro poznaliśmy 2 młodych Duńczyków, spoko chłopaki i teraz oni stali się naszymi sprzymierzeńcami w podroży. Zapadła decyzja, jutro bez względu na pogodę, wchodzimy na Muhabure. Gdy wróciliśmy do hotelu, obsługa się bardzo ucieszyła, szczególnie dlatego, że przyprowadziliśmy dwójkę nowych gości :)
Zorganizowaliśmy sobie samochód, który rano zawiózł nas pod bazę parku, a popołudniu miał nas odwieść z powrotem koszt to 50000Ush na czterech, trochę dużo ale z monopolem parku nie ma jak walczyć. O godzinie 7 znaleźliśmy się w obozie, tam walka o zniżkę dla studenta za pomocą dońskiej karty bibliotecznej i polskiej karty Euro26 - udana, wypisywanie rachunków i jesteśmy gotowi. Udało się urwać 7$ z przepisowych 50$, zawsze to coś. Na szczęście dostaliśmy super przewodnika Petera i ochroniarza pod bronią Roberta.
Droga wije się trawersami na sam szczyt. Mija się geste lasy, dziwne skarłowaciałe drzewa, lobelie, bambusy, jak na taki krótki odcinek roślinność zmieniała się kilkakrotnie. Po drodze mijamy 2 schrony, ale jako ze my młodzi i wysportowani nie zatrzymujemy się na długo i po 4 godzinach zdobywamy szczyt. Jest on malutki, należy do Ugandy i Ruandy, a w samym środku jest 20metrowe jeziorko wulkaniczne. Tam właśnie, żeby uczcić nasz wyczyn, Bartek wziął kąpiel. Mnie na sam widok było zimno w dodatku zaczęło padać, szczęście które sprzyjało nam cały dzień zaczęło nas opuszczać. Szczyt zasnuł się mglą, a na dodatek rozszalała się burza gradowa. Trzeba było ociekać. Droga w dół, po potwornie śliskim szlaku, trwała 3 godziny. Mokrzy ale szczęśliwi dobrnęliśmy do obozu. Przegnaliśmy się z przewodnikiem, naprawdę super facet i wróciliśmy do miasta. Chcieliśmy uczcić jakimś piwem to osiągnięcie, ale wszyscy byli tak zmęczeni i zmoknięci, że na chęciach się skończyło.
W biurze parku naciągnięto nas na jeszcze jedna wycieczkę, tym razem na Snake Safari. Nie była to wygórowana kwota tylko 12000Ush, wiec czemu nie, zawsze fajnie zobaczyć pytona w akcji :) Chodziliśmy za przewodnikiem, szukaliśmy, szukaliśmy ale nic, po wężu ani śladu, cóż nie zawsze się wygrywa, ale mimo wszystko spacer w chaszczach wokół jeziora i po okolicznych górach był bardzo fajny i relaksujący po wczorajszej ostrej wspinaczce.
Nie było sensu zostawać jeszcze jedna noc w Kisoro, dlatego nasza czwórka postanowiła zamelinować się w Kabale.
A nie mówiłem że tam jeszcze wrócę!!!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz