poniedziałek, 8 lutego 2010

Uganda na dobry wieczór

Powoli miejscowymi busami przesuwamy się na zachód, a pierwszym naszym przystankiem jest miasto Eldoret (bus 250Ks). Według przewodnika, miało to być miejscowe eldorado serowe. Stęsknieni nabiału, ruszyliśmy do mleczarni. Nie było problemu ze znalezieniem fabryki, miasto jest na prawdę malutkie. Chcieliśmy się załapać na spacer po zakładzie i degustacje produktów. W sekretariacie przyjęły nas 2 mile panie, ale niestety trafiliśmy na dzień rozliczeń, wizytacje dyrekcji i nie było nikogo kto mógłby nas oprowadzić. Szkoda, ale nic straconego, wzięliśmy nr telefonu i wracając na pewno tu wskoczymy. Humor poprawiliśmy sobie na zakupach w sklepiku mleczarni. Robią tu miedzy innymi rewelacyjne lody i super jogurt, już się nie mogę doczekać powrotu do mlecznej krainy.
Mimo że panie w sekretariacie sugerowały żeby przyjść z rana, my postanowiliśmy ruszyć dalej. Kolejnym busem za 400Ks dojechaliśmy do granicznego miasta Malabe. Strona Kenijska nie wygląda zbyt oszołamiająco, natomiast strona Ugandyjska wręcz odwrotnie. Ładne nowoczesne budynki, dużo zieleni, świeżo przystrzyżone trawniki. Pierwsze wrażenie pozytywne, zobaczymy co będzie dalej. Za 50$ wbito nam wizę ugandyjska, wymieniliśmy trochę waluty u licencjonowanych cinkciarzy i już byliśmy na drugiej stronie. Musimy się znowu przestawić na inny kurs, za 1euro otrzymaliśmy 2600 szyling ugandyjskich, kurs okazał się całkiem niezły. Innym plusem dla Ugandy jest to, ze tutaj już 100% społeczeństwa mówi po angielsku. Oczywiście w Kenii w 90% tez nie było z tym problemu, ale tutaj angielski jest językiem urzędowym.
Pierwszym przystankiem była mała miejscowość Torroro, znana z tego, że jest tu druga co do wielkości cementownia w kraju. Właśnie to było powodem ze nie zatrzymywaliśmy się w mieście na dłużej. Przeskoczyliśmy do następnego busa i pojechaliśmy prosto do Jinjy, miasta u źródeł Nilu. Cala podróż kosztowała nas po 10000Ush. Dojechaliśmy o zmroku, ale tu mila niespodzianka, miasto nie kładło się spać. Większość sklepów była otwarta, z knajp dolatywała muzyka, a co najlepsze, na ulicach pojawili się sprzedawcy kulinarnych specjałów. Można było znaleźć pieczone udka kurczaka, rożne prze smaczne ryby i tak zwany rolex. Jest to zwykły rodzaj naleśnika zwany tu czapati razem z pieczonym plackiem zrobionym z rozbełtanych jajek, z dodatkiem kapusty i z plasterkami pomidora. Wszystko ładnie przygotowane na twoich oczach, cieplutkie, zrolowane razem i prze smaczne! Oj podoba się tu mi coraz bardziej. Z tanim noclegiem w Jinjy by problem, zrezygnowaliśmy z opcji namiotu, choć cena 5$ była kusząca, ale po doświadczeniach z Mt. Kenia wiedzieliśmy ze namiot nie przetrwa nawet 10 minutowej burzy, a chmury właśnie taka pogodę zwiastowały. Na szczęście zaraz za centrum miasta natknęliśmy się na mały hotelik za dość przyzwoitą cenę 15000Ush za pokój. Lekko podchmielony recepcjonista wręczył nam klucz, objaśnił co i jak. Po całym dniu w busach postanowiliśmy zakosztować miejscowego piwa, z lekkim niepokojem zapytałem o cenę, a to się okazało że to tylko 2000Ush czyli 3 złote za pół litra, cena bardzo dobra, ale to co najlepsze było w butelce, po prostu "niebo w gębie".
Od 08.02.2010 roku zostałem fanem piwa Nil Specjal.
Po Kenii, w której czułem się dość nieciekawie, trafiłem do rewelacyjnej jak na razie Ugandy, mam nadzieje ze nic w tym względzie się nie zmieni i będzie tak dalej!!!

Brak komentarzy: