piątek, 17 grudnia 2010

Katmandu

Po długiej walce z drogami Nepalu, autobus zatrzymał się gdzieś w Katmandu. Olałem jak zwykle wszystkich taksówkarzy i ruszyłem w stronę, no właśnie, tu pojawił się problem. Gdzie ja dokładnie jestem? Hmm..... Żaden z busów nie jechał w stronę Tamel, turystycznego getta, nie miałem żadnej mapy, a kompas zupełnie oszalał. Jednak, koniec języka za przewodnika, dzięki bogu wszyscy mówią tu po Angielsku, kilka pytań i już wiem jak mam iść. Okazało się że przede mną 45min marsz, nic to słoneczko świeciło dochodziło południe więc szło się bardzo miło. Dotarłem na Tamel, po obejściu kilku hotel znalazłem jeden w samym centrum, za przyzwoitą cenę 200Rp. Pokój miałem na 3 piętrze, więc trening wspinaczkowy i aklimatyzacja w cenie:)

Już od pierwszych minut w mieście poczułem się ekstra. Ludzie mili, uczynni, miasto, mimo że tłoczne nie przytłacza chaosem jak miasta w Indiach, a Tamel mimo że to turystyczna zona, pełne jest życia i zabawy. Oczywiście na każdym kroku stragany z owocami, jedzeniem, sokami, ciuchami, telefonami czy pamiątkami.

Dodatkowo cała okolica obsiana jest sklepami sportowymi, tak to jest moje królestwo!!! Wiem że to zabrzmi kretyńsko ale pierwsze 3dni spędziłem na zakupach. Nie, nie jestem zakupoholikiem, mam inne o 100razy milsze uzależnienia, ale czekała mnie wyprawa wokół Annapurny i musiałem się do niej odpowiednio ubrać. Kupiłem więc wind-stoper, kurtkę i spodnie goreteksowe, buty Salomona i ciepły puchowy śpiwór, a co najfajniejsze zmieściłem się w 100€. Nie ma sensu targać tych rzeczy z Polski, tu jest taniej, a wybór niebotycznie większy niż na naszym kontynencie.

Gdy sprawę zakupów miałem załatwioną, ruszyłem w miasto. Najpierw musiałem załatwić pozwolenie na wejście do parku przy Annapurnie – 2000Rp, potem musiałem się zarejestrować gdzie i kiedy idę w góry, żeby w razie czego, wiedzieli skąd ściągać moje zwłoki, bo na rychłą pomoc nie liczę -1420RP. Wszystko to można załatwić w budynku ACAP przy miejskim terminalu autobusowym.

Katmandu jest przepięknym miastem, same centrum to wąskie, stare uliczki, na których kładzie się cień z 4,5 piętrowych kamienic. Przy tych uliczkach stoją 3,4 piętrowe domy które skutecznie zasłaniają światło słoneczne. Jednakże co kilkaset metrów jest zawsze mały, słoneczny placyk przy którym znajduje się pagoda lub buddyjska świątynia. Tu też przekupki, sprzedają warzywa i owoce. Warto zagłębić się też w bramy, za drzwiami często znajdują się kapliczki lub urokliwe skwery na których toczy się codzienne życie. Prawdziwy wypas dla fotografów, niestety ja do nich nie należę, brakuje mi tu dobrego aparatu i sprawnego oka Bartka.

W odległości 25min od Tamel znajduje się Durbar Square. Jest tam Pałac Królewski, i niezliczona ilość świątyń, z których najstarsza liczy sobie 5 stuleci. Cały obszar uznany jest za światowy pomnik UNESCO, oczywiście wiąże się to z kupnem biletu w cenie 300Rp, jednak za takie widoki warto wydać 3€, ale jeżeli ktoś nie chce płacić, wystarczy wejść od ulicy Maru Tole, tam nie ma kasy, a potem jak zwykle udawać głupka:)

A teraz kilka słów o kuchni, mimo że schudłem tu już kilka kilo, jedzenie jest dla mnie najsmaczniejszym tematem. Jako wielki fan polskich pierogów, mam tu niezły wypas zajadając się momo. Momo, to także są pierożki, gotowane na parze z różnym nadzianiem: wołowym, warzywnym lub z kurczaka. Talerz, z 10 sztukami, podanymi z pikantnym sosem kosztuje około 2 złotychi. Istny raj w ustach. Głównym Nepalskim daniem jest DAL BATH, to ryż z warzywami sałatką i zupom z soczewicy można się tym najeść na cały dzień. Do tego na każdym kroku czaj, czyli po naszemu bawarka, słodka herbata z mlekiem. Przestałem dzięki niej pić kawę, która jak na te warunki jest dosyć droga, w restauracji cena dochodzi do 200Rp. Ale ja, trzymając w ryzach budżet omijam restauracje szerokim łukiem. Oczywiście rano do herbaty zawsze jakieś ciacho lub pikantna samosa i dzień zaczyna się wspaniale!

Trafiłem tutaj poza sezonem, dlatego turystów jest niewielu. Na szczęście większość z nich to prawdziwi turyści, z którymi można rzeczowo pogadać, a nie hipisi którzy odnaleźli „swoją drogę życia” i pieprzą same nawiedzone głupoty!!!

Spędziłem prawie tydzień w Katmandu, odpoczywając i lecząc przeziębienie, którego nabawiłem się podczas nocnej jazdy do stolicy. Ważna rzecz, mimo iż startuje się w dzień kiedy jest ciepło, po zmroku temperatura może obniżyć się o kilkanaście stopni.

A teraz, wyleczony tanimi miejscowymi lekami (tabletki przeciw grypie tygodniowa kuracja 2zł!!) jadę do Besisahar by zacząć mój treking wokół Annapurny. Powinno mi to zająć 2 tygodnie, więc wszystkim znajomym i nie znajomym, wszystkiego najlepszego z okazji Świąt i szczęśliwego nowego roku!!! do zobaczenia w 2011roku.

Brak komentarzy: