poniedziałek, 6 grudnia 2010

Puri





Puri to małe miasto, a w zasadzie miasteczko, nad brzegiem Oceanu Indyjskiego. Udałem się tam autobusem(28Rp) z nadzieją na relaks i odpoczynek. Gdy przybyłem na miejsce zacząłem szukać taniego noclegu. W Lonely Planet było napisane że hotel Gandhara ma dormitorium za cenę 75Rp. Niestety jak objaśnił mi menadżer sala zbiorowa była ale, 2 lata temu. To kolejny błąd który wyłapałem z przewodnika – oj panowie odstawiacie chałę w tym Lonleju :)Zacząłem posuwać się dalej w stronę wioski, pytając po kolei o wolny pokój, niestety ceny zaczynały się od 250Rp. Dopiero w wiosce znalazłem Lodge Durga, za cenę 150Rp za pokój. Postanowiłem zostać tu 2 dni, wybyczyć się na plaży, pokąpać się w oceanie i zażyć słońca. Wszystko zapowiadało się miło, jednak koło 14tej, zaczęło się chmurzyć i spadły pierwsze krople deszczu. Tak oto mój plan runął w gruzy. Cóż było robić został spacer promenadą i ogólnie pojęty relaks.Niestety drugi dzień wyglądał tak samo do tego zrobiło się potwornie zimno i wietrznie.Spacerowałem po plaży rozmawiając co chwile z jakimś sprzedawcą który chciał mi wcisnąć perły, czy rybakiem, którego asortyment oprócz ryb i owoców morza, obejmował również ziele, haszysz, czy opium, po naprawdę kuszących cenach:)
Chciałem jeszcze zwiedzić otoczoną wielkimi murami świątynie Jagannath Mandir, niestety z powodu jakiś uroczystości nie zostałem do niej wpuszczony, szkoda bo wyglądała super z daleka. Dopiero w dniu wyjazdu poszczęściło mi się, pogoda zrobiła się ładna może nie na kąpiel w oceanie ale na pewno na byczenie się na plaży.
Do Bhubaneswar wróciłem o 18tej czyli już po zmroku. Miałem jeszcze kilka godzin do pociągu, postanowiłem więc wypić piwko. Nie chciałem przepłacać w restauracji dlatego kupiłem piwo w sklepie. W Indiach nie można pić piwa na ulicy, ale przeważnie przy sklepie,za zamkniętymi drzwiami, jest pseudo bar, czyli miejsce, gdzie na stojąco można szybko skonsumować alkohol. Ja piłem piwko, miejscowi natomiast delektowali się brandy z wodą brrryyyy.....Mistrzom wystarczyło kilkadziesiąt sekund żeby rozprawić się z małą flaszeczką alkoholu – szacunek. Jako że byłem jedynym białym w tym towarzystwie autochtonów, od razu miałem kupę znajomych :)
Ale co miłe szybko się kończy, nawet piwo które lane jest tu w butelki 0,650L. Poszedłem na dworzec, wgramoliłem się do pociągu, wyłożyłem na łóżku i spałem jak dziecko aż do samej Kalkuty.

Brak komentarzy: