sobota, 22 stycznia 2011

Deli



Pociąg z Agry doturlał się wreszcie do Deli, niestety nie do głównego dworca New Deli, gdzie jest główne zagłębie hotelowe, tylko na południowy dworzec Nizamuddin. Minęło trochę czasu zanim zorientowałem mapę i zorientowałem się sam, gdzie się znajduje. W tym czasie odprawiłem z setkę kierowców ryksz którzy za 50, 70Rp byli gotowi zabrać mnie do centrum. Komunikacja miejska w Deli jest dobrze rozwinięta więc popytałem na dworcu o autobus i za 15Rp dojechałem pod dworzec kolejowy w New Deli. Przede mną kolejne wyzwanie znalezienia noclegu.

Wszyscy naganiacze hotelowi śmiali się ze mnie gdy mówiłem że szukam noclegu do 200Rp, mówiąc, że to stolica i ceny hoteli zaczynają się od 350Rp. Wiedziałem że to nieprawda i ruszyłem na poszukiwania. W końcu w jednej z małych bocznych uliczek znalazłem zakwaterowanie w obskurnej norze hotelu Shiva, gdzie po długich negocjacjach dostałem pokój za 180Rp plus Vat co dało 200Rp. I co można? Miałem własny pokój, telewizor i o dziwo nie miałem dodatkowych mieszkańców w postaci pcheł i wszy. Jeszcze nie znalazłem noclegu w Indiach w którym chociaż prześcieradło było czyste i oczywiście tak było i tym razem. No cóż taki urok tego kraju.

W Deli miałem do załatwienia przede wszytkim wizę do Tajlandii. Wybrałem się więc pierwszego dnia do Ambasady, gdzie okazało się że obsługą wizową zajmuje się prywatna firma na Tołstoj street, w budynku o tej samej nazwie co ulica. Szkoda że tych informacji nie było w przewodniku, bo oszczędził bym sobie długiego spaceru, ale z drugiej strony, przechodząc koło budynków rządowych oraz Indyjskiego Łuku Triumfalnego czyli India Gate załapałem się na próby do defilady z okazji dnia niepodległości, który przypada na 26 stycznia. Były czołgi, armaty, wyrzutnie, helikoptery,konnica i tego typu sprawy które lubią duzi chłopcy:)

Straciłem jeden dzień, ale to nic, poczułem się nad wyraz dobrze w stolicy. Część rządowa miasta jest zielona, pełna parków, a ulice szerokie, niezakorkowane, gdzie kierowcy nie używają aż tak często klaksonów, które w wąskich uliczkach razem z gwarem ludzi i hałasem aut,rykszy i autobusów, tworzą nieznośną kakofonię dźwięków.

Wybrałem się następnego dnia po wizę, obsługa była miła kompetentna i szybka. Okazało się że wiz jest darmowa, jedynie trzeba było uiścić 294Rp za tą miłą obsługę , ale to i tak lepiej niż 30$, które za wizę płaciłem 3 lata temu. Po odbiór miałem się zgłosić po 2 dniach.

Wiedząc co i jak i kiedy postanowiłem zawczasu kupić bilet do Kalkuty. Lecz bez paszportu okazało się to rzeczą niełatwą i dopiero po interwencji kierowniczki kasy dla obcokrajowców dostałem upragniony papierek. Wyjazd w niedzielę o 7.10 rano, a na miejscu w poniedziałek 6.00. Tak, 23 godziny w pociągu, chyba jedna z moich najdłuższych podróży pociągiem w życiu.

Kolejne dni mijały mi na dalszej eksploracji miasta, błąkałem się więc po uliczkach starego Deli, raz na jakiś czas odwiedzając meczet to hinduską świątynie czy przysiadając na czaju. Wieczorami odganiałem się od dilerów, sprzedawców, żebraków i innej maści naciągaczy.

Powoli niestety zaczyna brakować mi gotówki, więc darowałem sobie muzea, oraz Red Fort, którego jedynie obfotografowałem ze wszystkich stron. Wkurza mnie trochę że są tu dwie ceny dla Hindusów i dla nas, turystów. I tak wejście do Fortu kosztuje 20Rp, ale dla nas białasów już 250Rp, no i tak ze wszystkim. Fakt że to tylko 5€ ale gdy mój dzienny budżet wynosi 6-8€ ta kwota staje się gigantyczna.

Mimo wszystko spędziłem kilka miłych dni w stolicy, w której jest jakby czyściej i schludniej. Może to zasługa dużej ilości darmowych miejskich toalet, a może to to że ryksze i autobusy napędzane są gazem ziemnym i nie smrodzą aż tak, a może to przez święte krowy których naliczyłem tylko kilka, przez co znika problem gór łajna na ulicach, a może to po prostu ludzie, którzy mają tu inną kulturę życia W końcu jak mówią słowa piosenki – wiadoma rzecz stolica.

Brak komentarzy: