środa, 26 stycznia 2011

Kalkuta po raz drugi.


23 godziny w pociągu, tak, początkowo mnie to przerażało, ale z drugiej strony, miałem miejsce leżące, na samej górze. Zawsze mogłem tę podróż przespać nadrabiając braki snu. W moim „przedziale” jechało pięciu mieszkańców Bangladeszu oraz jeden wojskowy służący w Kaszmirze. Współpodróżni okazali się miłymi kompanami do rozmowy, szczególnie porucznik Muzar, który właśnie jechał do rodziny w Kalkucie. Opowiadał dużo o jego misjach, a był w Kongo, Afganistanie, Iraku i w innych miejscach ogarniętych wojną. Muzar, jako „prawdziwy” muzułmanin miał ze sobą litrową flaszeczkę Ginu z której popijaliśmy w trakcie jego opowieści. Podobał mi się jego stosunek do Indii, a raczej Hindusów. Jego zdaniem 80% jego ziomków to ściemniacze i oszuści, nie mogłem się z nim nie zgodzić. I tak rozmowa się toczyła, ja mówiłem o podróżach on o służbie, a panowie z Bangladeszu opowiadali o swoim kraju, czas płynął, butelka Ginu krążyła i nawet nie spostrzegłem jak minął cały dzień podróży. Po zmroku zaległem na mojej pryczy, a gdy przyszedł ranek byliśmy na miejscu. Pożegnałem się z wszystkimi i przez budzące się miasto ruszyłem do mojego starego hotelu. Tym razem nie dostałem osobnego pokoju ale łóżko w dormitorium za 80Rp. Nawet mi to pasowało bo zawsze jest możliwość spotkania nowych ludzi. Pokój był w 90% zajęty przez mieszkańców kraju kwitnącej wiśni. W latach 40tych armia japońska zdobyła większą część Azji, ale zatrzymana została gdzieś w Birmie i nie dotarła do Indii. Teraz udało się to młodym Japończykom, z tym ,że jest to najazd w 100% pokojowy. Młodzi turyści z tego kraju są bardzo mili, ale strasznie skrępowani i zamknięci w sobie, jednakże wystarczy dobry joint, odrobina alkoholu i wszystkie bariery pękają. Polubiłem ich bardzo.

W Kalkucie miałem spędzić 4 dni czekając na lot do Bangkoku. Czas mijał szybko, na zwiedzaniu, jedzeniu i pogaduszkach. Po prawie dwóch miesiącach w Indiach, przywykłem do brudu i smrodu, nie przeszkadza mi on tak bardzo jak na początku podróży. Nie przeszkadzają mi też żebrzący, może dlatego że nauczyłem się z nimi postępować. Wystarczy zdecydowane fuck off, lub przywalenie z liścia i już nikt ode mnie nie chce żadnych pieniędzy. Stałem się chyba postrachem hotelowej dzielnicy, bo po dwóch dniach nawet nikt do mnie nie podchodził z prośbą o jałmużnę.

Wreszcie zrobiło się ciepło, mogłem założyć krótkie spodnie i sandały. Ale wiem że prawdziwe upały czekają mnie dopiero w Tajlandii i Malezji. Cóż, zima nawet tutaj pokazuje swoje chłodne oblicze.

Kalkuta zdecydowanie mi odpowiadała. Oczywiście na ulicach było sporo bezdomnych mieszkających w namiotach zbudowanych z jakiś starych płacht reklamowych, lub leżących pokotem na chodnikach, ale będąc w Paryżu, taki obrazki też widywałem. Jedynie w nocy trzeba uważać żeby komuś na głowę nie nadepnąć.

Miasto wciągało mnie powoli i czułem się z tym dobrze. Przeszedłem je piechotą wzdłuż i wszerz. Trochę żal że większość budynków kolonialnych jest w tak kiepskim stanie, bo te odnowione sprawiają naprawdę duże wrażenie.

Jednego dnia wybrałem się do świątyni Kali, poczuć magię miejsca. Zostałem zaraz wyłapany przez jakiegoś pseudo przewodnika, dostałem pęk kwiatów które złożyłem w świątyni, oraz kadzidełka które zapaliłem na pomyślność. A że gotówka przeznaczona na Indie powolutku się kończyła przekazałem krwiożerczej bogini tylko 20 Rp, co spowodowało prawie oburzenie przewodnika który bąknął coś o 1000Rp!!! Powiedziałem że jestem z Polski, a niech myśli sobie o tym kraju co chce, zresztą Polska to chory kraj, chory na gorączkę Smoleńską, a ja przez to nie czuję się Polakiem i wcale się tego nie wstydzę.

Z wszystkich miejsc w Indiach Kalkuta jest najtańsza, łatwo to stwierdzić po cenach filiżanki czaju, wszędzie 5,6 Rp tutaj 3 Rp. A czaj jest dostępny na każdym rogu ulicy, potrafi rozgrzać człowieka, oszukać żołądek i jest dobrym kompanem w zwiedzaniu.

Mogę się już pokusić o subiektywną ocenę kraju. Jeżeli ktoś zaczął swoje podróżowanie od Indii, z pewnością będzie mu się tu podobać. Ale dla mnie to naprawdę nic specjalnego i niczym mnie nie chwyciły za serce. Nawet teraz, z perspektywy czasu uważam że Taj Mahal choć niewątpliwie piękny, jest tylko zwykłym klocem z marmuru ze śmieszną kopułka umieszczonym w środku parku i nie umywa się do na przykład Durbar Squer w Katmandu czy Patanie.

Ale wrócę do Indii na pewno, to wielki różnorodny kraj, a ja, mimo że przemierzyłem kilka tysięcy km, widziałem zaledwie ułamek tego co może zaoferować turyście i żeby poznać go dokładnie, na pewno nie wystarczą 2 miesiące.

Brak komentarzy: