Znowu w Indiach, znowu nóż w kieszeni sam się otwiera, agresja wzbiera, ciekawy jestem ile czasu minie jak znowu dam komuś po mordzie? Nie wiem co ludzie widzą w tym kraju, a może to ja trafiam tylko w toksyczne miejsca? Dobrze że to tylko 18 dni, a może dalej będzie lepiej – żywię taką nadzieje.
Jeszcze będąc w Gorakhapur, czekając na pociąg poszliśmy siąść sobie spokojnie poza teren dworca pogadać o Nepalskich klimatach. Znaleźliśmy spokojne miejsce w którym aż tak nie śmierdziało szczochem i chcieliśmy doczekać do naszego pociągu. Niestety spokój nie trwał długo, po chwili podjechał jakiś burak na rowerze z bambusowym kijkiem i powiedział że jest z policji i zostaniemy ukarani, ja za sikanie pod murem, a Alex za palenie papierosa, kara 500Rp dla każdego. Taaaak pięknie nas witasz Indio. Oczywiście został wyśmiany i zbluzgany po polsku, angielsku, rosyjsku i ukraińsku. W miejscu gdzie ludzie srają na głównej ulicy, do nas takie hasła, nie, nie, nie. Zwinęliśmy się na dworzec zostawiając tego idiotę wykrzykujące jakieś pierdoły w naszym kierunku. 18 dni, tylko 18 dni, dam radę.
W Varanasi wylądowaliśmy o 10 rano z planowym 3 godzinnym spóźnieniem. Alex jest paralotniarzem i targa swój sprzęt na plecach, całe 25kg, nie było sensu iść na piechotę, wzięliśmy więc auto riksze. Cenę zbiliśmy do 20Rp, kierowca nie narzekał za bardzo, on wie, że od właściciela hotelu, w którym się zatrzymany, dostanie duży bakszysz. Po objechaniu kilku miejsc znaleźliśmy wreszcie miły pokoik, zbudowany na dachu z piękny widokiem na brudny Ganges hotelu Baba Lolrak Guest House za 250Rp. Okazał się on naszym domem na następne 4dni.Całe życie m
iasta toczy się nad Gangesem, przynajmniej turystów, bezdomnych i tych z klas niższych. Cały brzeg pokryty jest ghatami, są to schody prowadzące do rzeki na których szczycie przeważnie jest świątynia. Na tych schodach, ludzie żyją, mieszkają, gotują, jedzą, załatwiają własne potrzeby, grają w własną wersje krykieta gdzie zamiast piłki uderzają w kawałek drewnianej belki,Puszczają latawce, co w tym mieście jest chyba narodowym sportem, żebrzą, suszą pranie „wyprane” w Gangesie lub własne osoby po wcześniejszej religijnej ablucji.
Brzeg rzeki jest chyba najciekawszą częścią miasta, reszta jest typowo Indyjska, tłoczna, chaotyczna i głośna. To właśnie nad brzegiem żebrzący czekają na jałmużnę, a jeżeli ktoś myśli że na prawdę nie mają za co żyć i co jeść, powinien zobaczyć ile kilogramów ryżu wala się dookoła, w Afryce było to nie do pomyślenia, tam na prawdę każde ziarnko jest na wagę złota.
Nad brzegiem, zaraz koło hotelu mieliśmy gazowe krematorium. Które jest znacznie tańsze od palenia zwłok na drzewnych stosach. Cały proces kremacji przebiega taśmowo. Najpierw rodzina kupuje w nad rzecznej „hurtowni” drewno. Sprzedawcy wiedzą ile potrzeba bali żeby spalić zasuszonego staruszka, a ile potrzeba na tłustego radże. Nad rzeką buduje się stos ofiarny, a na nim, na bambusowym stelażu układa się owinięte w kolorowe płótna zwłoki. Czasami rodzina śpiewa, czasami tańczy żegnając bliskiego,a mistrz ceremonii podkłada ogień. Stałem tak oglądając ten rytuał i zwłoki jednego staruszka, które powoli ogarniał ogień. Najpierw spłonęły materiały okrywające jego ciało, zobaczyłem martwą twarz, która po 10minutach zginęła gdzieś miedzy płomieniami. Gdy stos się dopalał, rozbijano go jeszcze balem, pewnie żeby rozkruszyć pozostałą czaszkę lub miednice. I tyle, żadnej magi, żadnych duchowych uniesień, żyjesz i umierasz, a na miejsce w którym spłonąłeś kładą następny stos a na nim następne martwe ciało. Tak, jest to jedyny pewny biznes, ludzie zawsze będą umierać.
Varanasi to bardzo specyficzne miejsce, ludzie używają narkotyków do celów religijnych, wszak sam Sziwa palił dużo ziela zanim stał się bogiem, czy innym miejscowym Jezusem. Przepraszam za moją ignorancje w tych sprawach, ale im więcej podróżuje i im więcej religii poznaję tym stają się dla mnie większą obłudą i kłamstwem, a ci wierzący w miłość i pokój chętnie wytłukli by się nawzajem w imię Jezusa, Allacha czy innego Sziwy. Wracając do narkotyków, przeróżne specyfiki można tu kupić w sklepach z rządową koncesją, są więc ciastka z haszem 50RP, czekoladki opiumowe 60Rp i inne pyszności do wyboru do koloru. Do tego na każdym kroku spotyka się dilerów. Idzie człowiek ulicą a tu nagle ktoś podchodzi i mówi – wstąp do mojej restauracji, wspaniały kurczak tandori, dosa, thali i najlepszy haszysz w mieście, może wynajmiesz łódkę 100Rp za godzinę, nie chcesz to może marihuana wprost z gór,lub – nie, nie tędy droga idź tą ulicą, tam gdzie jest mój sklep, mam wspaniałe jedwabne szale, pledy i najlepsze opium w mieście. Gdy człowiek jest dobry w negocjacjach, gram haszyszu czy ziela można kupić za poniżej 1€. Tą ważną i przydatną sztukę handlową przekazał mi Alex, po czym „poświęciliśmy” nasz zakup w świątyni, paląc z czilunga razem ze „świętym” braminem.
Spędziłem 3 dni w Varanasi i mimo że używki łagodziły moje negatywne odczucia co do Indii, dalej zajmują one przedostatnie miejsce w osobistej liście fajnych krajów w których byłem, gorszy był tylko Egipt, oczywiście pomijając Kair :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz