niedziela, 9 stycznia 2011

Dolina Katmandu

Przyszedł czas pożegnania z Pokarą, spędziłem tu super tydzień ale przede mną powrót do Katmandu, a potem dalej w stronę Indii. Czas goni, wiza się kończy więc ruszam dalej. Ze strefy hoteli jeżdżą autobusy prosto do Katmandu jednak cena jest o 100Rp wyższa niż normalnego autobusu, fakt to tylko jedno euro oszczędności ale czas podróży jest taki sam, a zawsze jest wesoło podróżując z miejscowymi i oszczędzone 100Rp można poświęcić na wypasione jedzenie po drodze.

Nie miałem żadnego problemu ze znalezieniem odpowiedniego autobusu, nawet nie doszedłem do dworca jak już zostałem zaciągnięty przez naganiacza do odpowiedniego autobusu, wrzucono mój plecak na bagażnik, skasowano 350Rp, usadowiono przy oknie i już jechałem w stronę stolicy. Mimo że to tylko około 200km jechaliśmy prawie 9 godzin. Przeprawa przez góry tymi wąskimi drogami pełnymi przeładowanych ciężarówek nie mogła chyba by być szybsza. Droga którą jechaliśmy nosiła dumną nazwę autostrady, więc nasza Krajowa Dyrekcja Dróg I Autostrad nie powinna wpadać w kompleksy. Z tym że Nepal należy do jednych z biedniejszych krajów świata, czego o Polsce raczej nie można powiedzieć. W Katmandu wróciłem do mojego starego hotelu na Tamel. Pokój czekał na mnie, ale po luksusach Pokary dopiero teraz zauważyłem w jakim niskim standardzie przyszło mi spędzić te ostatnie kilka dni. Lecz przede mną jeszcze nory Indii więc w sumie patrze na tą miejscówe z optymizmem :)

Pierwszego dnia wybrałem się do miasta Patan, obejrzeć Durbar Squer. Miasto jest zaraz za rzeką Bagmati i sąsiaduje z Katmandu niczym Chorzów z Katowicami. Można tam spokojnie dotrzeć piechotą z Tamel to raptem pół godziny drogi. Zaraz przy wejściu do miasta znajduje się kasa, gdzie kupuje się za 200Rp bilet i dostaje się niebieską nalepkę którą trzeba nosić w widocznym miejscu. Po drodze można znaleźć takową i zaoszczędzić dwie stówy. Durbar Squer jest równie piękny i wiekowy jak ten w Katmandu i mniej zatłoczony. To wspaniałe miejsce jeżeli szuka się wyciszenia szczególnie jeżeli człowiek zda sobie że patrzą na niego mury kilkuset letnich świątyń. Mimo że jest to pomnik historii UNESCO, życie toczy się po nepalsku. Na placu przekupki handlują zieleniną, kwiatami, pamiątkami i ciuchami, a wokoło jest pełno kawiarenek gdzie można uraczyć się czajem lub zjeść momo czy chowmin. Ale przez to wszystko czuć że to miasto żyje.

Następnego dnia wybrałem się z kolei do Bodhnath. Znajduje się tam największa stupa na świecie której początki sięgają 600roku naszej ery, a jak podsłuchałem od przewodnika obecny kształt pochodzi z 14wieku, wejście 250Rp ale gdy wchodzi się od strony północnej można obejrzeć ją za friko. Stupa robi naprawdę wielkie wrażenie jest olbrzymia i cały czas pełni swoją rolę miejsca kultu religijnego do którego pielgrzymują buddyści z całego świata. Jedyne miejsce skąd można objąć aparatem ten ogrom to z tarasu Tsachmen Gompy. Spod głównej bramy złapałem busa który za 10Rp podwiózł mnie prawie pod sam Tamel.

Niestety okres ważności mojej wizy upływał za 3 dni i chcąc, a raczej nie chcąc muszę opuścić Nepal i wrócić do Indii, na szczęście tylko na 2 tygodnie, a potem relaks w Tajladii, o tak już się nie mogę doczekać. Jeszcze tylko ostatnie zakupy, paczka do domu i kierunek Lumbini miejsce narodzin Buddy.

Brak komentarzy: