wtorek, 11 stycznia 2011

Lumbini

Gdy wczoraj byłem na dworcu zapytać się o której dochodzą rano autobusy do Lumbini, uzyskałem odpowiedź: Morning? No problem! Stawiłem się więc o 9 rano i faktycznie no problem 9.30 i jechałem w stronę gdzie narodził się Budda. Wyprawa trwała cały dzień. Najpierw do Bhairawy(350Rp), a potem ostatnie 20km rozklekotanym busem do Lumbini(35Rp). Na miejscu byłem już po zmroku, a to przeważnie oznacza problemy ze znalezieniem taniego miejsca na nocleg. Pytałem w kilku hostelach ale ceny były równe mojemu dziennemu budżetowi. Dopiero w Village Lodge wskazali mi dosyć ciekawą opcje. W dwuosobowym pokoju mieszkała samotna mieszkanka Półwyspu Iberyjskiego, która szukała współlokatora żeby obniżyć koszty wynajmu pokoju . Jak dla mnie spoko, więc poznałem Katalonkę która miała imię, o ironio, Maria. Dziewczyna okazała się bardzo spoko, w turystyczno-squoterskich klimatach, więc tematów do rozmów starczyło do samego rana. Taka wisienka na torcie o nazwie Nepal.

Maria postanowiła zostać tu dwa dni, jej też jak mi nie chciało się jej wracać do Indii, niestety dziś kończyła mi się wiza, więc chcąc, a raczej nie chcąc, musiałem pożegnać Napal. Lumbini to straszna dziura, po 15 minutach obszedłem ją całą. Ale najważniejsze nie jest miasteczko ale miejsce w którym urodził się Budda i ruiny świątyń datowane na 2,3 wiek p.n.e(250Rp). Pielgrzymują tu buddyści z całego świata i to nie tylko z krajów gdzie ta religia jest popularna, spotkałem tu wierzących z Francji, Niemiec, Anglii i USA. Samo miejsce narodzin znajduje się w ruinach jednej ze świątyń, a z powodu ciągłych prac archeologicznych otoczone jest zadaszonym pawilonem.Całe miejsce znajduje się w parku, w którego północnej części, kraje, w którym Buddyzm jest główną religią, zbudowały monastyry. A więc mamy świątynie chińskie, koreańskie, birmańskie czy wietnamskie. Cały teren jest ciągle w budowie i myślę że za rok lub dwa będzie z tego piękna perełka. Ostatnią budowlą, więczącą cały kompleks jest olbrzymia Pagoda Pokoju wzniesiona przez Japończyków za cenę miliona dolarów.

Lalibela żegnała mnie deszczem i chłodem, trzeba było na nowo wyciągnąć zimową kurtkę czapki i rękawiczki. Wróciłem z powrotem do Bhairawy, a z tamtąd Jeepem za 10Rp dojechałem do granicy w Sunauli. Żeby dopełnić wszystkich formalności musiałem naszukać się biura imigracyjnego. Gdy wszystko było gotowe, pieczątki powbijane, deklaracje powypełniane, wpakowałem się do Jeepa i pojechałem do Gorakhapur(100Rp indyjskich). W samochodzie poznałem Ukraińczyka z Krymu Alexa, który stał się kompanem mojej dalszej wędrówki. Alex też spędził miesiąc w Nepalu, z tym że on nie dopełnił żadnych wymogów wizowych, po prostu wszedł do Nepalu nie pokazując nikomu paszportu, no i wrócił w ten sam sposób, w Sunali naprawdę jest to możliwe.

Do Gorakhapur kierowca zatrzymał się pod samym dworcem, zakupiliśmy bilety za 86 RP i po 4 godzinach czekania w tym nieciekawym mieście ruszyliśmy do Varanasi.

Brak komentarzy: