niedziela, 29 grudnia 2013

Mandalay część druga, czyli co zrobić z wolnym czasem :)



Większość hoteli działa na zasadzie B&B, czyli śniadanie w cenie. Czasem gorsze, czasem lepsze. Jadnak w AD1 było wyśmienite, ryż z warzywami, jajko sadzone, gorące tosty, dżemik, banany, soczek, kawka istna orgia dla kubków smakowych. Niestety musiałem zmienić lokalizację, na trochę tańszą. Jednakże polecam ten hotel wszystkim, tani, jeżeli podróżuje się we dwójkę, a jedzenie palce lizać. Teraz jest szczyt sezonu, więc warto zarezerwować sobie pobyt wcześniej, każde biuro podróży oferuje taką możliwość.
Cóż, przeniosłem się do nowego hotelu, który okazał się całkiem spoko, a poranne śniadania były również smakowite.
Pierwszego dnia wybrałem się do Pałacu Królewskiego, niestety miałem tylko dolary, a bilet kosztował w Kyatach. Z wymianą pieniędzy w Birmie nie ma większych, problemów, kantory, banki, sklepy ze złotem, cinkciarze – 1$ to około 1000Kyatów. Postanowiłem to olać i poszedłem na wzgórza które od północy okalają miasto.

To bardzo fajne miejsce, na górę prowadzi jakieś 1000 może 2000 schodów, ale wszystko ocienione więc podróż do głównej świątyni jest nader przyjemna, oczywiście jako że to sanktuarium trzeba iść na bosaka. Co prawda na samej górze jest tylko budda oświetlony lampkami choinkowymi, ale widok ze szczytu, warty jest pomęczenia się trochę.
Cała wyprawa powinna zająć jakąś godzinę lub dwie. Nie wiem czy trzeba kupować bilet, mnie nikt o niego nie pytał.
U podnóża góry jest świątynia, z największym nasyceniem pagód na metr kwadratowy, przecudna i chyba nawet jest na okładce mojego LP z 2003roku.
Z mojego hostelu na wzgórz jest jakaś godzinka drogi, ale ze dolara facet na motorku podwiezie Cię bez problemu.
Przy głównej ulicy przy dworcu(78 ulica) można znaleźć wieki supermarket, zaopatrzony bardzo, bardzo dobrze. Kupiłem więc piwko za 1$. Miejscowy browar Dagon Beer, mający w sobie 8%alc. Znalazłem cichy zaułek i rozkoszowałem się trunkiem. Jako że turystów nie ma tu zbyt wielu, ciągle ktoś podchodził i chciał pogadać. Żaden problem, szczególnie że podchodził z piwkiem dla białego turysty:) Dzień można zaliczyć do szczególnie udanych.
Postanowiłem następnego dnia zwiedzić pałac królewski. 10$ to trochę dużo, siadłem więc w cieniu i wychodzących turystów pytałem czy nie chcą się może podzielić z biletem. Nie było to łatwe, bo bilet jest jeszcze na kilka atrakcji w okolicy, jednak po jakiejś godzinie jeden Włoch, sprezentował mi go.

Całe szczęście że bilet był za darmo bo cały pałac to replika, nic ciekawego, nie polecam.
OK, może to ładne, może ma jakąś historię, ale szczerze nie warto. Gdy wychodziłem sprzedałem za 5$ bilet jakiemuś Nowozelandczykowi, ostrzegając że nie warto.
Udałem się pod supermarket, spożyłem piwo i pogadałem z miejscowymi. Ludzie są spragnieni mówić po Angielsku, chociaż tak mogłem pomóc.
Zostało mi 2 dni, olałem oglądanie największego tekowego mostu, podróż kosztuje 7$. Postanowiłem powłóczyć się po mieście. Gdy w recepcji hotelu zapytałem o jakiś sklep, odpowiedzieli idź w prawo, a gdy zapytałem o jakiś bar z piwem powiedzieli idź w lewo, dobre miejsce. Piwo w barze to wydatek 60centów, jedzenie ryż z warzywami i wieprzowinką plus jajko sadzone 1$, bardzo fajne miejsce.
Po codziennym zwiedzaniu miasta, zawsze jakoś trafiałem pod supermarket. Na wieczór zaopatrywałem się we flaszkę Mandalay Rum, za 1,5$, którą spożywałem na dachu mojego hostelu wraz z turystami oraz obsługą. Jednakże za dnie zaopatrywałem się w piwko, siedziałem na skwerku i w pewnym sensie byłem nauczycielem angielskiego dla miejscowych.
Pewnego dnia przysiadł się koleś, powiedział że jest nauczycielem angielskiego w pobliskim koledżu i czy bym nie chciał porozmawiać o Polsce, Europie z jego studentami. Po kilku piwach byłem gotowy na wyzwanie. Zaprowadził mnie do dyrektora, przedstawił uścisnęliśmy sobie dłonie i ruszyłem nauczać młodych.
Szkoła nie różni się niczym od szkół w naszym kraju. Przedstawiłem się i zacząłem opowiadać o starej dobrej Europie. Najśmieszniejsze było to że studenci nie pytali o kraj, geografię, czy politykę, pytali o śnieg i zimę!!! Jak to się je, jak smakuję i tego typu sprawy. Było bardzo wesoło, bo jak wytłumaczyć rzecz którą masz 4miesięce w roku, ludziom którzy pewnie nigdy nie zobaczą śniegu w swoim życiu. Nawet nie wiedziałem jak minęła godzina. Dostałem propozycje od dyrektora, bycia nauczycielem,10$ za godzinę, ale odmówiłem, następnego dnia wracam do Tajlandii. Mój angielski jest do dupy, ale angielski tego nauczyciela był jeszcze gorszy :)
Na lotnisko możesz dostać się taksówką za 12$, ale na rogu 26/79 ulicy jest biuro AirAsia i jeżeli masz bilet z tej kompani, autobus zawiezie cię za darmo. Autobus odchodzi z 79 ulicy o 8.45. Spotkałem w nim jednego Austriaka, który podróżował innymi liniami lotniczymi ale skopiował logo z AirAsia, wymyślił bilet. I dojechał bez problemu na lotnisko.
Żegnaj Birmo!! To było zajebiste 10dni, polecam wszystkim, teraz, kiedy nie są jeszcze zepsuci turystami. I pamiętajcie, jeżeli płacicie za bilet połowa pieniędzy idzie na rząd, więc lepiej dać kasę lokalsom, niż wspomagać Junte!!!
W Bangkoku byłem popołudniu. Z lotniska jeździ autobus nr 59 i zawiezie cię prawie pod KohSan Road za 23baty. Nocleg miałem już zaklepany w Mini House (150batów), więc tylko zrzuciłem plecak, prysznic i w miasto!!!
PS: 11 dni w Birmie kosztowało 220$ plus wiza 810Batów czyli około 25$. Hotele drogie, podróżowanie też nie zbyt tanie, ale jedzenie, piwo i inne używki bardzo tanie :)



sobota, 28 grudnia 2013

Good Morning Mandalay!!



Z hostelu w Bagan wyjeżdżałem wcześnie rano, bilet załatwiłem sobie na recepcji 7,5$, a że to była droga wyjazdowa autobus podjechał pod sam hotel. Był to zwykły autobus, który zatrzymywał się w każdej wiosce. Ja miałem miejsce siedzące i byłem w nim jedynym białym. Autobus zapełniał się powolutku, ludzie wchodzili, wychodzili, a gdy nie było już miejsc siedzących siadali na małych plastikowych krzesełkach w przejściu. Podróż trwała jakieś 4 godziny. Gdy wylądowałem w Mandalay pojawił się problem, jak tu dostać się do centrum. Rozwiązaniem tego problemu okazali się goście na motorkach za 3$ podrzucą cię w wybrane miejsce. Jednak 3 dolce to trochę dużo. Wyciągnąłem dolca i rzuciłem w tłum- jakiś chętny za dolce podrzuci mnie do centrum? Cisza, więc idę piechotą, uszedłem ledwie za dworzec i jeden z kolesi był chętny na podwózkę. Nie chciał tego robić na dworcu, żeby go nie pobili ale potem czemu nie. Wysadził mnie pod podobnież najtańszym hotelem – Garden Hotel ale nocleg kosztował 18$. Cóż było robić, cena nie do przyjęcia, więc ruszyłem na poszukiwania. Ulice w mieście są tak samo numerowane jak w Rangun i tworzą równe kwartały., zgubić się trudno. Trwało to długo aż wreszcie trafiłem do AD 1 hostel koło jednej z głównych świątyń i targu. Za 15$ miałem pokój z dwuosobowym łóżkiem ale tylko na jedną noc. Dobra, zrzuciłem plecak, wziąłem prysznic i ruszyłem na poszukiwania jakiejś innej tańszej alternatywy.
Okazało się to nie takie łatwe. Zawsze tanie hotele są od strony dworca, lub w krajach muzułmańskich przy meczetach. Tu niestety, przy dworcu były hotele zarządzane przez Chińczyków czyli 25,30$ za noc, a meczetu żadnego nie znalazłem. Tak przy okazji Birmańczycy nienawidzą chinioli, kojarzy im się to z wykupowaniem kraju za tanie pieniądze, z tandetą a największy żal mają do nich, że wspierają ten wojskowy rząd.

Wreszcie po dwóch godzinach spacerku znalazłem hotel nazwy nie pomne ale był na rogu 26 ulicy i 81 ulicy. Znalazłem fajną celę do spania za 10$. Panie na recepcji stwierdziły że mam duży brzuszek, nie wiem dlaczego, i dostane dwuosobowe łóżko. W pokoju zmieściło się tylko łóżko z moskitierom , czysta toaleta i prysznice były na zewnątrz, Wifi w miare działające, jak dla mnie bomba.
Cóż pobłąkałem się po okolicy, jutro zmienię miejscówę. I czas na podbój miasta.



piątek, 27 grudnia 2013

Bagan – Indiana Jones na rowerze



Kiedy przygotowywałem się do przyjazdu do Birmy czytałem na necie co, jak i gdzie. Wiedziałem że jest Junta, drogo, infrastruktura masakra bo dróg to w ogóle nie ma. No cóż informacje były sprzed 2, 4 lat i były dobre do niczego. OK dalej jest Junta ale już na horyzoncie widać okruszek demokracji, drogo tak ale na pewno 100razy taniej niż w naszej poczciwej Europie, po miastach jeżdżą nie tylko taksówki ale jest też komunikacja autobusowa, powstają banki, są działające bankomaty, wielkie wieżowce właśnie się budują, a drogi, no cóż jak u nas 10 lat temu. Od Rangunu do Mandalaj jest autostrada przypominająca starą betonówkę z Wrocławia do granicy ale w znacznie lepszym stanie, a między mniejszymi miastami wylali po prostu asfalt i mimo że droga nie spełnia standardów europejskich jest w miarę prosta bez dziur i zmieszczą się na niej dwa autobusy jadące w przeciwnych kierunkach.
Nyaung U nie należy do metropolii, raczej jest to wielka wioska, niż małe miasteczko i można je obejść w pół godziny. Jednakże ma jedną ważną cechę leży przy dworcu autobusowym, do Bagan jest 20min rowerem i ma tańsze noclegi niż w Old Bagan i New Bagan.
Na dworcu byliśmy o 4tej nad ranem i co dalej, z doświadczenia wiem że znalezienie noclegu o tej porze graniczy z cudem, jednak koledzy stwierdzili że czas czegoś poszukać. Więc błąkaliśmy się od hotelu do guest house'u.. Po 2 godzinach tej błąkaniny Niemiec i Angol znaleźli wreszcie upragniony nocleg za 30$ za dwójkę. Jako że my z Karolem jesteśmy Polakami podróżującymi po kosztach, postanowiliśmy znaleźć tańszego no i się udało. Shwe Na Di Hostel na głównej ulicy zaoferował nam nocleg za 15$ za 2 osobowy pokój – cena do przyjęcia, żaden komfort, toaleta na zewnątrz, ale za tą cenę 2 wygodne łóźka i WiFi. Z tym WiFi to jest tak, że na recepcji powiedzieli nam, że działa, a czasem nie, jak się potem okazało to nie działał, a czasem tak :)
Co do kolegi Karola okazał się fajnym kolegą no i było wreszcie z kimś pogadać po polsku. On, w przeciwieństwie do mnie, przekroczył granicę drogą lądową w Mae Sot, podróżując po Tajlandii, na stopa. Jeszcze rok temu wjazd do Birmy od tej strony był by niemożliwy, gdybym o tym wiedział pewnie też wybrałbym tą drogę, ach znowu te stare informacje. Polecam jego stronkę

http://zubrwnaturze.weebly.com i funpage pod tą samą nazwą – gościu jest konkretny i robi niesamowite zdjęcia.
Całonocna trasa dała nam się we znaki, aczkolwiek żal spędzić ten czas w hotelu, więc mimo wczesnej pory poszliśmy w „miasto” .

Bagan i okolice, leży w zakolu rzeki Ayeyarwady. Nie zabardzo jest co liczyć na piaszczyste plaże, a i jakość i przejżystość wody nie za bardzo zachęca do kąpieli, jednak widok jest przepiękny. Jak ktoś lubi i ma wystarczająco gotówki 35$, może popłynąć nią do Mandalay. Poza tym w mieście, wiosce jest dość ładna Shwezingon Pagoda do której prowadzą długie, chyba z 500 metrowe podcienia, rewelacyjne miejsce aby uciec przed słońcem – uwaga nie zapomnijcie ściągnąć butów!!!! Są też ruinki starych kilkusetletnich pagód, ale to dopiero przedsmak co czeka nas następnego dnia.
Teraz kilka słów wprowadzenia. Bilet do strefy archeologicznej kosztuje 15$ aczkolwiek można go nie kupować. W hotelu poznałem miejscowego, o dosyć dziwnym, ależ jak pięknym imieniu Mau Pa, gdy go poznaliśmy o mało nie przewróciliśmy się ze śmiechu, znaczy masz na inię Małpa zapytałem? Tak Mau Pa, nie chcieliśmy mu tłumaczyć powodu naszego rozbawienia, jednak kolega Małpa miał konkretne informacje. Jeżeli chcesz zobaczyć wschód słońca i nie płacić biletu nie wchodź na stupę Htilominko Pahlo bo do 13tej sprawdzają bilety, a jeżeli chcesz zobaczyć zachód słońca za free nie wchodź na Shwesandaw Paya, pilnują od 14tej. Inne pagody są bezpłatne, znaczy przeważnie nie ma kontroli, ale zawsze pytaliśmy się przed wejściem czy jest jakiś kasjer.
Wschód słońca niestety nas ominął, nie daliśmy rady się obudzić, więc ruszyliśmy dopiero o 8rano. Trzeba pamiętać że poranki są zimne, temperatura w nocy spada poniżej 10stopni. Rowerki za 1,5$ wynajeliśmy w hotelu. Bardzo popularne są tu elektryczne chińskie motorki za 8$. Do Old Bagan jest jakieś 20min na rowerze, zaraz za Nyaung U zaczyna się sceneria jak z Indiany Jonesa, ale co najlepsze znajduje się dopiero za ruinami muru, stary Bagan Miejsce magiczne!!!
Nikt nas nie pytał o bilety jeździliśmy na rowerach od pagody do pagody, gdzie dało się na nie wejść wchodziliśmy, wcześniej oczywiście sprawdzając czy nie ma jakiegoś kasjera. Ze szczytów oglądaliśmy okolicę, która przypominała wielką sawannę upstrzoną kopcami termitów, istne cudo. Nie wiem ile jest tam świątyń w okolicy, 100, 500, czy 1000, ale wrażenie jest olbrzymie i to wszystko w promieniu kilkunastu kilometrów kwadratowych. Dla mnie oczywiście to Indiana Jones dla Karola z racji tego że kilkanaście lat młodszy Tomb Raider. W zakolu rzeki jest mała wioska w której można coś zjeść kupić za dolca 10 pocztówek, a ze świątyni podziwiać drugi brzeg rzeki!!! W obiadowej porze znaleźliśmy jakąś jadłodajnie, u podnóża jednej ze świątyń i za dolca zjedliśmy rewelacyjne Birmańskie danie!!!


Do zachodu słońca mieliśmy jeszcze kilka godzin pojechaliśmy więc do New Bagan, napisać kartki, znaleźć pocztę i wysłać do naszych znajomych. New Bagan nie jest godne polecenia, ogólnie nic ciekawego ale poczta jest. Żeby do niej trafić trochę pobłądziliśmy, niepotrzebnie wjeżdżając w miasto. Wystarczy jechać główną drogą, minąć skrzyżowanie do miasta i trochę dalej po lewej stronie jest wielki słup telefoniczno-komórkowy i to tam. Znaczek do Polski kosztuje 0,5$.


Na zachód słońca wybraliśmy sobie przecudną Pagodę, Łatwo do niej trafić z głównej drogi, koło wykopalisk, trzeba skręcić w stronę największej która wygląda jak piramida, objechać ją i za 300 metrów jesteś na miejscu. Byliśmy jakąś godzinę przed zachodem tak że znaleźliśmy sobie wspaniałe miejsce na szczycie stupy, powoli schodzili się turyści a wraz z nimi dzieciaki handlującymi rysunkami, kartkami i innym badziewiem. Koniec dnia był naprawdę przepiękny. Słońce zachodziło za górami na horyzoncie odbijając swój blask na murach kilkusetletnich budowli. Cudowne!!! Jednak wszystko co dobre szybko się kończy, wracając do rowerów dzieciaki dalej chcieli nam wcisnąć coś do sprzedania, szczególnie jeden był bardzo upierdliwy. Sprzedawał kartki z rysunkami jakiś zwierząt i świątyń, takie jakie małe dzieci kolorowują, znaczy mają tylko zarysy, a oni kredkami wypełniają resztę. Kicz jakich mało, moja chrześnica lepiej by to zrobiła niż oni, a ma zaledwie kilka lat. Mówię więc mu, stary, to jest obleśne, zachód słońca już minął daj mi spokój nie będzie biznesu. A on na to: It's not sunset for business, ujął mnie tym ale i tak dziadostwa nie kupiłem.

Warto mieć ze sobą czołówkę, gdyż strefa archeologiczna jest nieoświetlona, ale gdy dobrnie się do asfaltu, droga doprowadzi Cię bez problemu.
Ostatni wieczór, zjedliśmy napiliśmy się piwa, pożegnaliśmy się, ja rano jadę do Mandalay, Karol wraca do Rangun. Dzięx, man to były fajne dwa dni.



środa, 25 grudnia 2013

Rangun na szybko.



Zniszczony, wszystkimi możliwymi, chorobami, które mogą złapać turystę z Europy, postanowiłem ruszyć w miasto!!! Dzięki aptekarzowi z pobliskiej ulicy problem z toaletą, a raczej z brakiem dostępu do niej minął, więc z krzywym ryjem ruszyłem w miasto.
Rangun, przynajmniej centrum, jest zasadniczo proste do przemieszczania. Ulice od jeden do chyba 40 idą od północy do południa, powyżej 50 od wschodu tu zachód, mogłem się pomylić ale każdy turystyczny baran będzie wiedzieć jak iść.
Problemem jest że musisz wydawać kupę forsy na zwiedzanie Pagody (od 5$ do15$) cóż ja zrobiłem to po swojemu, nie mam zdjęć Buddy ze świątyni- ale Budda jest wszędzie, no i wygląda tak samo, więc skupiłem się na zdjęciach na zewnątrz, za darmo, a jak ktoś pyta o bilet szczery uśmiech i I don't undersrtend I'm from Poland, i to rozwiązywało sprawę.
Zauważyłem że Birmańczycy nie znają oszustwa, serio to naprawdę spoko ludzie, aż wstyd mi było ich oszukiwać, ale biznes to biznes:) Jeden dzień w Rangun można zrobić na piechotę,Główna Pagoda Z dwoma lwami czy Smokami, warta obejrzenia ale zawsze 10$,ja to wkręciłem się na idiotę, ktoś mnie złapie, zapłacę. Warto iść do małego jeziora nie pomne nazwy, wejście tylko 2$ ale miejsca rewelacyjne, czas na relaks, papierosa jak ktoś pali i stwierdzenie jaki człowiek jest malutki pacząc na przyrodę.
Przy okazji papierosy kosztują złotówkę, flaszka rumu 5 złoty piwo w barze 2 złote, a z racji że zimno tu w nocy jak w kieleckim na dworcu(dzień +30 noc +10) kupiłem szpanerską kurtkę za 9$ :) Naprawdę trudno złapać bazę noclegową, oczywiście są drogie hotele prowadzone w większości przez Chińczyków, za 25-30$ ale to mój dzienny budżet. Pozytywem jest jedzenie na ulicy można już bardzo dobrze pojeść za 50centów. Fajną sprawą jest też że w każdej ulicznej restauracji na nieśmiertelnym plastikowym stoliczku, stoi imbryk lub termos z miejscową herbatką. Kiedy dzień wcześniej, raczej nie myśląc o jedzeniu, przysiadłem na chwilkę, podeszła pani, podała filiżankę i wymieniła czajniczek na świeży, jeszcze wrzący, postanowiłem zakosztować co to. No cóż, herbata może nie wysokich lotów raptem garść liści zalanych wrzątkiem jednak warto. Gdy opróżniłem z pół dzbanka i zastanawiając się ile za to cudo, podszedłem do pani chcąc jej wcisnąć jakąś kasę, ta obruszyła się, coś powiedziała po Birmańsku i wyglądała na zdziwioną. Dopiero jeden z gości, który znał kilka słów w angielskim powiedział – no problem, free!! Ok to lubię. Podobną sytuację miałem następnego dnia, kiedy w „restauracji” zjadłem ryż z gulaszem wieprzowym, oraz z trzema rodzajami soso -sałatko- kwaśnym- czymś, takie narodowe jedzenie bardzo, bardzo syte i smaczne, wypiłem piwo a rachunek wyniósł 1,9$ zostawiłem 2$ i poszedłem, to jeszcze chyba z 20 metrów gonił mnie „kelner” żeby mi oddać 10centów, no i ni jak nie mógł zrozumieć że to napiwek. Turystów jeszcze tu nie ma, takie sytuację się zdarzają, ale to nie potrwa długo.
Następnym moim celem jest Bagan, żeby tam się dostać trzeba najpierw zaopatrzyć się w bilet, nie ma z tym wielu problemów, jest mnóstwo biur podróży jedne wygodne klimatyzowane, inne to tylko stolik wciśnięty między klatkę schodową a drzwi. Nie ma to znaczenia gdzie kupisz bilet najtańszy kosztuje 15$. Ja wybrałem Biuro podróży Delta, obok Beautiful Hotel na 34 lub 33 ulicy od strony dworca. Właściciel kompetentny, perfekcyjny Angielski i ma wielką ofertę. Problemem jest dostanie się na dworzec autobusowy, jest on jeszcze dalej oddalony niż port lotniczy, a każdy kogo się pytałem mówił że można dostać się tam tylko taksą za 8$.
Następnego dnia wymeldowałem się z mojego gest hausa, zostawiłem moje ciuchy, bo miałem jeszcze kilka godzin do autobusu i poszedłem jeszcze pochodzić po mieście. W tej starej, kolonialnej części miasta gdzie mieszkałem miałem wrażenie że co drugi sklep to sklep z telefonami komórkowymi i ogólnie pojętą elektronikom, a druga połowa to sklepy AGD – kosmos. Ale też znalazłem supermarket, no powiedzmy coś co przypominało supermarket.
Gdy nadszedł czas odjazdu zacząłem negocjować ceny no i udało zbić mi się cenę o dolca, masakra. Trzeba pamiętać żeby wyruszyć wcześniej bo droga na PKS trwa ponad godzinę, korki,korki i jeszcze raz korki, a na dodatek nikt nie przestrzega praw ruchu drogowego, totalny chaos, gdzie jechanie pod prąd jest normą i to nawet na rondzie :)
Taksówkarz zawiózł mnie pod sam autobus, każda kompania ma inny przystanek, a że kompani i kierunków jest mnóstwo, dworzec ciągnie się przez kilometr lub dwa.
Miałem jeszcze 2 godziny, więc poszedłem coś zjeść, a po chwili napatoczyła się trójka młodych turystów, Niemiec, Angol i Polak Karol. Miło, okazało się że oni dojechali tu za dolca. Przy dworcu od strony dużego mostu jeżdżą pickupy, które wożą towary na dworzec, co prawda nie mają pozwolenia na wożenie turystów ale towar to towar,turysta to turysta, a pieniądz to pieniądz, a chodzi o to żeby zarobić:)

OK przed nami nocka w autobusie – ruszamy!!!

wtorek, 24 grudnia 2013

Bądź gotowy na wojnę.


Birma, kraj rządzony przez Junte, policja wszędzie, tajna policja nawet w twoim łóżku, Ja wychowany w socjalizmie, gotowy niczym Wałęsa obalić system, przynieść Birmańczykom wolność......Nie, o wolność oni sami się postarają, pamiętacie co się stało w Libii, Tunezji, Egipcie? Dzięki internetowi ludzie obalali rządy, tutaj jest Wifi, mało skuteczne Wifi ale zawsze, junta upadnie, może nie jutro, może nie za tydzień czy miesiąc ale upadnie!!!
Ale to nie jest pamflet polityczny, to historia zwykłego turysty który wylądował na lotnisku w Rangunie.
Poszedłem po najmniejszej linii oporu i z turystycznego getta wziąłem minibus na lotnisko(120 batów – można dojechać do dworca, około 7 batów, i wziąć pociąg 5 batów,niestety jest tylko 10 pociągów dziennie i lubią niczym PKP się spóźniać)
OK, jestem na lotnisku i zabawa się zaczyna, nie wiem czy to po wczorajszych tanich winach( 32baty za 0,6) czy po wodzie którą myłem zęby mam wielkie problemy mówiąc wprost ze sraczką. I jeszcze na dodatek, dobra klimatyzacja w samolocie Air Asia, doprowadziła mnie do ostrego bólu gardła.
Wylądowałem i co i nic, zero darmowego transportu do miasta tylko TAXI cena stała 8000Kyat (1$-1000kyat) ale jestem z PL i obejście systemu to dla mnie nic, zaraz znalazłem 2 gości z Singapuru, i dziewczynę z Malezji, tak że w czwórkę już było taniej.
Wysiedliśmy w centrum, moi towarzysze podróży mieli już hotel ja, przygotowany na wszystko ruszyłem w poszukiwania.
Baza hotelowa nie wygląda zbyt obiecująco,miałem szczęście na 35ulicy chyba, Maha
banddoola garden street, znalazłem PYIN OO LWIN GUST HOUSE.
Przygotowany do walki o tani nocleg, byłem miło zaskoczony 10$ za noc, uff.... drogo ale jak na warunki Birmy, tanio. Nie można zapomnieć że połowę tej kwoty bierze rząd!!!

Niestety pierwszy dzień, a może wieczór, zakończył się dla mnie częstą wizytą w toalecie, wywróceniem żołądka na drugą stronę i ogólnym dogorywaniem. Na szczęście znalazłem aptekę, gdzie ludzie liznęli trochę angielskiego i na mój problem dostałem miejscową wersję Loperamidu/Imudionu.

Bangkok czwarta rano.



Zacznę po kolei, Berlin, Moskwa, Bangkok. Udało się kupić bilet za 500€ w dwie strony więc nie jest tak źle, a i tak stanowi to 30% kasy które postanowiłem wydać na 2 miesiące w Azji. W Bangkoku wylądowałem wczesnym popołudniem,w ramach oszczędności wybrałem kolejkę do centrum, 40 batów (10 batów to około 1 zł) jest też wersja tańsza darmowy autobus który jeździ po lotnisku, a potem normalny autobus do centrum koszt 15batów.Tak czy inaczej, ja pojechałem kolejką, potem pół godziny piechotką pod pomnik demokracji, no i już raptem chwilka i już jesteś w okolicach Kho San Road. Gdy byłem pod pomnikiem Demokracji okazało się że znowu trafiłem na pikietę, strajk, demonstrację....
Cała ulica zamknięta, ludzi pełno z kilka tysięcy, ale totalny styl Azjatycki – żadnych awantur, bardziej piknik niż demonstracja, ludzie siedzą, jedzą, piją, lulki palą, słuchają prelegentów, wieczorem kapele na scenie, ogólny luz i pacyfizm, w dodatku woda (jest +30) i raz na jakiś czas ryż z warzywami za FREE, skorzystałem z tej dobroci :)))
W kilku słowach o co chodzi-były premier zmusił swojego brata do lądowania w kurwidołku żeby ten mógł dzięki temu podwyższyć notowania i zostać prezydentem na następne 4 lata, choć był najgorszym przywódcą od czasu Bieruta, oczywiście nic z tego nie wyszło, wypadek lotniczy, prezydent nie żyje i ponad 90 osób, Brat prezydenta idzie za ciosem, sam kandyduje na najwyższy urząd w państwie i oskarża o mord i spowodowanie katastrofy obecnego premiera, Nie Nie, takie rzeczy to tylko w Polsce!!!!
Tutaj sytuacja jest klarowna, były premier, zwinął grube miliony z państwowej kasy i uciek do Dubaju. Sąd oskarżył go o nadużycia i skazał na więzienie. Po 5 latach od tego wydarzenia premierem Tajlandii zostaje siostra tego malwersanta i jako pierwszy punkt rządu proponuję abolicję dla brata, no to ludzie się buntują. Na szczęście w typowo Azjatyckim stylu.
Ale wracając do spraw istotnych, zamelinowałem w Mini House, miejsca alkoholików, narkomanów, kurew z Rosji i wszystkich wyrzutków jakie mogła wydalić wielka dupa Bangkoku. Sorry ale czuję się w tym towarzystwie dobrze, bezpiecznie i szczęśliwie :) Nocleg dalej kosztuje 150batów, no i mają darmowe WIFI!!!
Zmagałem się dalej z Anginom która męczyła mnie od domu, ale powoli dochodziłem do siebie Mam misje:
Misja nr.1. Wiza do Birmy.
Najlepiej do Ambasady z turystycznego getta dostać się łódką 15Bat za bilet a potem piechotą wzdłuż kolejki(sky train) jakieś 15min. Do wizy potrzebujesz 2 zdjącia, ksero paszportu, no i wniosek. Ksero możesz zrobić w Ambasadzie, wejście od głównej ulicy. Ja jednak poszedłem boczną ulicą, mają ksero, robią zdjęcia, za 1 bata pomagają wypełnić wniosek przy piwku w cenie z supermarketu :) Z wszystkimi papierami trzeba odstać 30min ale idzie to płynnie.
Ciekawa sprawa, na wniosku musisz napisać gdzie pracowałeś i co teraz porabiasz. Z moją ułańską fantazją, wspomożoną przez kilka piw Chang napisałem: Tu muszę nadmienić że legalnej pracy nie posiadam od 2001 roku, Pierwsza praca, Menadżer od szczęścia Amsterdam, obecna praca Beathe Uhse Gmbh, menadżer od wesołych gumowych produktów :) Wizę odebrałem po 3 dniach :)Wiza w tym samym dniu 1200 Batów, wiza za 3 dni 810 batów.
Został mi tydzień w Bangkoku, mogłem gdzieś pojechać, powłóczyć się po okolicy ale postanowiłem poprawić mój budżet, czyli harmonijka, główna ulica i nieśmiertelne hasło SUPPORT MY ALCOHOLIZM!!! Odzew był nadzwyczaj pozytywny, miałem na hotel, jedzenie, piwo i inne przyjemności, szkoda że godziny pracy były między 12tą a 5 rano.
Ps: Po tygodniu na streecie z wszystkim paniami lekkich obyczajów, leidyboyami i dealerami i innym marginesem jestem na ty!!!!
Kierunek Birma->





poniedziałek, 9 grudnia 2013

Zaczynamy

Minęły już dwa lata od ostatniej podróży, minęły w spokoju i szczęściu, ale wiecie, kto raz załapał bakcyla drogi nigdy nie usiądzie w spokoju na dupsku. Moja dziewczyna powiedziała mi, że jako że ona ,związana z pracą, nie ma szansy na wyjazd ja też nigdzie nie pojadę. No cóż zawsze można znaleźć rozwiązanie problemu . Tak więc, z okazji moich 40 urodzin, jako prezent wybrałem podróż. Więc jestem w Bangkoku i mam w planach jeszcze kila fajnych miejsc w Azji :) Ma to być wyjazd na luzie, aczkolwiek w założeniu tego bloga było przedstawienie jak najwięcej informacji co, gdzie,jak więc postanawiam prowadzić go dalej. Szczególnie że 14go lecę do Birmy, a informację są tak skromne, lub sprzedawane przez ludzi którzy mają budżet 100dolców dziennie, że postanowiłem się tym zająć, z myślą o tych którzy podróżują po kosztach tak jak ja :)