Zniszczony,
wszystkimi możliwymi, chorobami, które mogą złapać turystę z
Europy, postanowiłem ruszyć w miasto!!! Dzięki aptekarzowi z
pobliskiej ulicy problem z toaletą, a raczej z brakiem dostępu do
niej minął, więc z krzywym ryjem ruszyłem w miasto.
Rangun,
przynajmniej centrum, jest zasadniczo proste do przemieszczania.
Ulice od jeden do chyba 40 idą od północy do południa, powyżej
50 od wschodu tu zachód, mogłem się pomylić ale każdy
turystyczny baran będzie wiedzieć jak iść.
Problemem jest że musisz wydawać kupę forsy na zwiedzanie Pagody (od 5$ do15$) cóż ja zrobiłem to po swojemu, nie mam zdjęć Buddy ze świątyni- ale Budda jest wszędzie, no i wygląda tak samo, więc skupiłem się na zdjęciach na zewnątrz, za darmo, a jak ktoś pyta o bilet szczery uśmiech i I don't undersrtend I'm from Poland, i to rozwiązywało sprawę.
Zauważyłem że Birmańczycy nie znają oszustwa, serio to naprawdę spoko ludzie, aż wstyd mi było ich oszukiwać, ale biznes to biznes:) Jeden dzień w Rangun można zrobić na piechotę,Główna Pagoda Z dwoma lwami czy Smokami, warta obejrzenia ale zawsze 10$,ja to wkręciłem się na idiotę, ktoś mnie złapie, zapłacę. Warto iść do małego jeziora nie pomne nazwy, wejście tylko 2$ ale miejsca rewelacyjne, czas na relaks, papierosa jak ktoś pali i stwierdzenie jaki człowiek jest malutki pacząc na przyrodę.
Przy okazji papierosy kosztują złotówkę, flaszka rumu 5 złoty piwo w barze 2 złote, a z racji że zimno tu w nocy jak w kieleckim na dworcu(dzień +30 noc +10) kupiłem szpanerską kurtkę za 9$ :) Naprawdę trudno złapać bazę noclegową, oczywiście są drogie hotele prowadzone w większości przez Chińczyków, za 25-30$ ale to mój dzienny budżet. Pozytywem jest jedzenie na ulicy można już bardzo dobrze pojeść za 50centów. Fajną sprawą jest też że w każdej ulicznej restauracji na nieśmiertelnym plastikowym stoliczku, stoi imbryk lub termos z miejscową herbatką. Kiedy dzień wcześniej, raczej nie myśląc o jedzeniu, przysiadłem na chwilkę, podeszła pani, podała filiżankę i wymieniła czajniczek na świeży, jeszcze wrzący, postanowiłem zakosztować co to. No cóż, herbata może nie wysokich lotów raptem garść liści zalanych wrzątkiem jednak warto. Gdy opróżniłem z pół dzbanka i zastanawiając się ile za to cudo, podszedłem do pani chcąc jej wcisnąć jakąś kasę, ta obruszyła się, coś powiedziała po Birmańsku i wyglądała na zdziwioną. Dopiero jeden z gości, który znał kilka słów w angielskim powiedział – no problem, free!! Ok to lubię. Podobną sytuację miałem następnego dnia, kiedy w „restauracji” zjadłem ryż z gulaszem wieprzowym, oraz z trzema rodzajami soso -sałatko- kwaśnym- czymś, takie narodowe jedzenie bardzo, bardzo syte i smaczne, wypiłem piwo a rachunek wyniósł 1,9$ zostawiłem 2$ i poszedłem, to jeszcze chyba z 20 metrów gonił mnie „kelner” żeby mi oddać 10centów, no i ni jak nie mógł zrozumieć że to napiwek. Turystów jeszcze tu nie ma, takie sytuację się zdarzają, ale to nie potrwa długo.
Problemem jest że musisz wydawać kupę forsy na zwiedzanie Pagody (od 5$ do15$) cóż ja zrobiłem to po swojemu, nie mam zdjęć Buddy ze świątyni- ale Budda jest wszędzie, no i wygląda tak samo, więc skupiłem się na zdjęciach na zewnątrz, za darmo, a jak ktoś pyta o bilet szczery uśmiech i I don't undersrtend I'm from Poland, i to rozwiązywało sprawę.
Zauważyłem że Birmańczycy nie znają oszustwa, serio to naprawdę spoko ludzie, aż wstyd mi było ich oszukiwać, ale biznes to biznes:) Jeden dzień w Rangun można zrobić na piechotę,Główna Pagoda Z dwoma lwami czy Smokami, warta obejrzenia ale zawsze 10$,ja to wkręciłem się na idiotę, ktoś mnie złapie, zapłacę. Warto iść do małego jeziora nie pomne nazwy, wejście tylko 2$ ale miejsca rewelacyjne, czas na relaks, papierosa jak ktoś pali i stwierdzenie jaki człowiek jest malutki pacząc na przyrodę.
Przy okazji papierosy kosztują złotówkę, flaszka rumu 5 złoty piwo w barze 2 złote, a z racji że zimno tu w nocy jak w kieleckim na dworcu(dzień +30 noc +10) kupiłem szpanerską kurtkę za 9$ :) Naprawdę trudno złapać bazę noclegową, oczywiście są drogie hotele prowadzone w większości przez Chińczyków, za 25-30$ ale to mój dzienny budżet. Pozytywem jest jedzenie na ulicy można już bardzo dobrze pojeść za 50centów. Fajną sprawą jest też że w każdej ulicznej restauracji na nieśmiertelnym plastikowym stoliczku, stoi imbryk lub termos z miejscową herbatką. Kiedy dzień wcześniej, raczej nie myśląc o jedzeniu, przysiadłem na chwilkę, podeszła pani, podała filiżankę i wymieniła czajniczek na świeży, jeszcze wrzący, postanowiłem zakosztować co to. No cóż, herbata może nie wysokich lotów raptem garść liści zalanych wrzątkiem jednak warto. Gdy opróżniłem z pół dzbanka i zastanawiając się ile za to cudo, podszedłem do pani chcąc jej wcisnąć jakąś kasę, ta obruszyła się, coś powiedziała po Birmańsku i wyglądała na zdziwioną. Dopiero jeden z gości, który znał kilka słów w angielskim powiedział – no problem, free!! Ok to lubię. Podobną sytuację miałem następnego dnia, kiedy w „restauracji” zjadłem ryż z gulaszem wieprzowym, oraz z trzema rodzajami soso -sałatko- kwaśnym- czymś, takie narodowe jedzenie bardzo, bardzo syte i smaczne, wypiłem piwo a rachunek wyniósł 1,9$ zostawiłem 2$ i poszedłem, to jeszcze chyba z 20 metrów gonił mnie „kelner” żeby mi oddać 10centów, no i ni jak nie mógł zrozumieć że to napiwek. Turystów jeszcze tu nie ma, takie sytuację się zdarzają, ale to nie potrwa długo.
Następnym
moim celem jest Bagan, żeby tam się dostać trzeba najpierw
zaopatrzyć się w bilet, nie ma z tym wielu problemów, jest mnóstwo
biur podróży jedne wygodne klimatyzowane, inne to tylko stolik
wciśnięty między klatkę schodową a drzwi. Nie ma to znaczenia
gdzie kupisz bilet najtańszy kosztuje 15$. Ja wybrałem Biuro
podróży Delta, obok Beautiful Hotel na 34 lub 33 ulicy od strony
dworca. Właściciel kompetentny, perfekcyjny Angielski i ma wielką
ofertę. Problemem jest dostanie się na dworzec autobusowy, jest on
jeszcze dalej oddalony niż port lotniczy, a każdy kogo się pytałem
mówił że można dostać się tam tylko taksą za 8$.
Następnego
dnia wymeldowałem się z mojego gest hausa, zostawiłem moje ciuchy,
bo miałem jeszcze kilka godzin do autobusu i poszedłem jeszcze
pochodzić po mieście. W tej starej, kolonialnej części miasta
gdzie mieszkałem miałem wrażenie że co drugi sklep to sklep z
telefonami komórkowymi i ogólnie pojętą elektronikom, a druga
połowa to sklepy AGD – kosmos. Ale też znalazłem supermarket, no
powiedzmy coś co przypominało supermarket.
Gdy
nadszedł czas odjazdu zacząłem negocjować ceny no i udało zbić
mi się cenę o dolca, masakra. Trzeba pamiętać żeby wyruszyć
wcześniej bo droga na PKS trwa ponad godzinę, korki,korki i jeszcze
raz korki, a na dodatek nikt nie przestrzega praw ruchu drogowego,
totalny chaos, gdzie jechanie pod prąd jest normą i to nawet na
rondzie :)
Taksówkarz
zawiózł mnie pod sam autobus, każda kompania ma inny przystanek, a
że kompani i kierunków jest mnóstwo, dworzec ciągnie się przez
kilometr lub dwa.
Miałem
jeszcze 2 godziny, więc poszedłem coś zjeść, a po chwili
napatoczyła się trójka młodych turystów, Niemiec, Angol i Polak
Karol. Miło, okazało się że oni dojechali tu za dolca. Przy
dworcu od strony dużego mostu jeżdżą pickupy, które wożą
towary na dworzec, co prawda nie mają pozwolenia na wożenie
turystów ale towar to towar,turysta to turysta, a pieniądz to
pieniądz, a chodzi o to żeby zarobić:)
OK przed
nami nocka w autobusie – ruszamy!!!
3 komentarze:
O jeju Mały Ty lobuzie jeden jak ja za tym tesknię!! W tym roku jest właśnie plan aby do Birmy.... Pisz i powodzenia! X
Spiesz się póki turyści jeszcze tego nie zjebali!!! Jutro skrobnę coś więcej. Pozdro
Prześlij komentarz