Kiedy
przygotowywałem się do przyjazdu do Birmy czytałem na necie co,
jak i gdzie. Wiedziałem że jest Junta, drogo, infrastruktura
masakra bo dróg to w ogóle nie ma. No cóż informacje były sprzed
2, 4 lat i były dobre do niczego. OK dalej jest Junta ale już na
horyzoncie widać okruszek demokracji, drogo tak ale na pewno 100razy
taniej niż w naszej poczciwej Europie, po miastach jeżdżą nie
tylko taksówki ale jest też komunikacja autobusowa, powstają
banki, są działające bankomaty, wielkie wieżowce właśnie się
budują, a drogi, no cóż jak u nas 10 lat temu. Od Rangunu do
Mandalaj jest autostrada przypominająca starą betonówkę z
Wrocławia do granicy ale w znacznie lepszym stanie, a między
mniejszymi miastami wylali po prostu asfalt i mimo że droga nie
spełnia standardów europejskich jest w miarę prosta bez dziur i
zmieszczą się na niej dwa autobusy jadące w przeciwnych
kierunkach.
Nyaung U
nie należy do metropolii, raczej jest to wielka wioska, niż małe
miasteczko i można je obejść w pół godziny. Jednakże ma jedną
ważną cechę leży przy dworcu autobusowym, do Bagan jest 20min
rowerem i ma tańsze noclegi niż w Old Bagan i New Bagan.
Na
dworcu byliśmy o 4tej nad ranem i co dalej, z doświadczenia wiem że
znalezienie noclegu o tej porze graniczy z cudem, jednak koledzy
stwierdzili że czas czegoś poszukać. Więc błąkaliśmy się od
hotelu do guest house'u.. Po 2 godzinach tej błąkaniny Niemiec i
Angol znaleźli wreszcie upragniony nocleg za 30$ za dwójkę. Jako
że my z Karolem jesteśmy Polakami podróżującymi po kosztach,
postanowiliśmy znaleźć tańszego no i się udało. Shwe Na Di
Hostel na głównej ulicy zaoferował nam nocleg za 15$ za 2 osobowy
pokój – cena do przyjęcia, żaden komfort, toaleta na zewnątrz,
ale za tą cenę 2 wygodne łóźka i WiFi. Z tym WiFi to jest tak,
że na recepcji powiedzieli nam, że działa, a czasem nie, jak się
potem okazało to nie działał, a czasem tak :)
Co do
kolegi Karola okazał się fajnym kolegą no i było wreszcie z kimś
pogadać po polsku. On, w przeciwieństwie do mnie, przekroczył
granicę drogą lądową w Mae Sot, podróżując po Tajlandii, na
stopa. Jeszcze rok temu wjazd do Birmy od tej strony był by
niemożliwy, gdybym o tym wiedział pewnie też wybrałbym tą drogę,
ach znowu te stare informacje. Polecam jego stronkę
http://zubrwnaturze.weebly.com
i funpage pod tą samą nazwą – gościu jest konkretny i robi
niesamowite zdjęcia.
Całonocna
trasa dała nam się we znaki, aczkolwiek żal spędzić ten czas w
hotelu, więc mimo wczesnej pory poszliśmy w „miasto” .
Bagan i
okolice, leży w zakolu rzeki Ayeyarwady.
Nie zabardzo jest co liczyć na piaszczyste plaże, a i jakość i
przejżystość wody nie za bardzo zachęca do kąpieli, jednak widok
jest przepiękny. Jak ktoś lubi i ma wystarczająco gotówki 35$,
może popłynąć nią do Mandalay. Poza tym w mieście, wiosce jest
dość ładna Shwezingon Pagoda do której prowadzą długie, chyba z
500 metrowe podcienia, rewelacyjne miejsce aby uciec przed słońcem
– uwaga nie zapomnijcie ściągnąć butów!!!! Są też ruinki
starych kilkusetletnich pagód, ale to dopiero przedsmak co czeka nas
następnego dnia.
Teraz
kilka słów wprowadzenia. Bilet do strefy archeologicznej kosztuje
15$ aczkolwiek można go nie kupować. W hotelu poznałem
miejscowego, o dosyć dziwnym, ależ jak pięknym imieniu Mau Pa,
gdy go poznaliśmy o mało nie przewróciliśmy się ze śmiechu,
znaczy masz na inię Małpa zapytałem? Tak Mau Pa, nie chcieliśmy
mu tłumaczyć powodu naszego rozbawienia, jednak kolega Małpa miał
konkretne informacje. Jeżeli chcesz zobaczyć wschód słońca i nie
płacić biletu nie wchodź na stupę Htilominko Pahlo bo do 13tej
sprawdzają bilety, a jeżeli chcesz zobaczyć zachód słońca za
free nie wchodź na Shwesandaw Paya, pilnują od 14tej. Inne pagody
są bezpłatne, znaczy przeważnie nie ma kontroli, ale zawsze
pytaliśmy się przed wejściem czy jest jakiś kasjer.
Wschód
słońca niestety nas ominął, nie daliśmy rady się obudzić, więc
ruszyliśmy dopiero o 8rano. Trzeba pamiętać że poranki są zimne,
temperatura w nocy spada poniżej 10stopni. Rowerki za 1,5$
wynajeliśmy w hotelu. Bardzo popularne są tu elektryczne chińskie
motorki za 8$. Do Old Bagan jest jakieś 20min na rowerze, zaraz za
Nyaung U zaczyna się sceneria jak z Indiany Jonesa, ale co najlepsze
znajduje się dopiero za ruinami muru, stary Bagan Miejsce
magiczne!!!
Nikt nas nie pytał o bilety jeździliśmy na rowerach od
pagody do pagody, gdzie dało się na nie wejść wchodziliśmy,
wcześniej oczywiście sprawdzając czy nie ma jakiegoś kasjera. Ze
szczytów oglądaliśmy okolicę, która przypominała wielką
sawannę upstrzoną kopcami termitów, istne cudo. Nie wiem ile jest
tam świątyń w okolicy, 100, 500, czy 1000, ale wrażenie jest
olbrzymie i to wszystko w promieniu kilkunastu kilometrów
kwadratowych. Dla mnie oczywiście to Indiana Jones dla Karola z
racji tego że kilkanaście lat młodszy Tomb Raider. W zakolu rzeki
jest mała wioska w której można coś zjeść kupić za dolca 10
pocztówek, a ze świątyni podziwiać drugi brzeg rzeki!!! W
obiadowej porze znaleźliśmy jakąś jadłodajnie, u podnóża
jednej ze świątyń i za dolca zjedliśmy rewelacyjne Birmańskie
danie!!!
Do
zachodu słońca mieliśmy jeszcze kilka godzin pojechaliśmy więc
do New Bagan, napisać kartki, znaleźć pocztę i wysłać do
naszych znajomych. New Bagan nie jest godne polecenia, ogólnie nic
ciekawego ale poczta jest. Żeby do niej trafić trochę
pobłądziliśmy, niepotrzebnie wjeżdżając w miasto. Wystarczy
jechać główną drogą, minąć skrzyżowanie do miasta i trochę
dalej po lewej stronie jest wielki słup telefoniczno-komórkowy i to
tam. Znaczek do Polski kosztuje 0,5$.
Na
zachód słońca wybraliśmy sobie przecudną Pagodę, Łatwo do niej
trafić z głównej drogi, koło wykopalisk, trzeba skręcić w
stronę największej która wygląda jak piramida, objechać ją i za
300 metrów jesteś na miejscu. Byliśmy jakąś godzinę przed
zachodem tak że znaleźliśmy sobie wspaniałe miejsce na szczycie
stupy, powoli schodzili się turyści a wraz z nimi dzieciaki
handlującymi rysunkami, kartkami i innym badziewiem. Koniec dnia był
naprawdę przepiękny. Słońce zachodziło za górami na horyzoncie
odbijając swój blask na murach kilkusetletnich budowli. Cudowne!!!
Jednak wszystko co dobre szybko się kończy, wracając do rowerów
dzieciaki dalej chcieli nam wcisnąć coś do sprzedania, szczególnie
jeden był bardzo upierdliwy. Sprzedawał kartki z rysunkami jakiś
zwierząt i świątyń, takie jakie małe dzieci kolorowują, znaczy
mają tylko zarysy, a oni kredkami wypełniają resztę. Kicz jakich
mało, moja chrześnica lepiej by to zrobiła niż oni, a ma zaledwie
kilka lat. Mówię więc mu, stary, to jest obleśne, zachód słońca
już minął daj mi spokój nie będzie biznesu. A on na to: It's not
sunset for business, ujął mnie tym ale i tak dziadostwa nie
kupiłem.
Warto
mieć ze sobą czołówkę, gdyż strefa archeologiczna jest
nieoświetlona, ale gdy dobrnie się do asfaltu, droga doprowadzi Cię
bez problemu.
Ostatni
wieczór, zjedliśmy napiliśmy się piwa, pożegnaliśmy się, ja
rano jadę do Mandalay, Karol wraca do Rangun. Dzięx, man to były
fajne dwa dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz