Z Fort Portal, uderzyliśmy w stronę gór, do miast Kabale. Podroż porannym autobusem kosztowała 20000Ush. Na przystanku mieliśmy się stawić o 6:15 ale wszystkim radze, jeżeli tu kiedykolwiek będą, być przed szóstą, bo my mimo że przyszliśmy na czas, zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. Kabale przywitało nas deszczem, niestety dzięki działalności wielkich fabryk na całym świecie, plujących do nieba setkami ton dwutlenku węgla, klimat już uległ zmianie i pora deszczowa przysala o miesiąc wcześniej. Zakwaterowanie znaleźliśmy w hostelu Eredisa. To bardzo dziwne miejsce, ale w sposób pozytywny. To hostel z najtańszym łóżkiem w Ugandzie-5000Ush, to małe muzeum nieprzedstawiające życie plemion zamieszkujących okolice, do tego bar, restauracja i zajebista obsługa z którą już pierwszego dnia bylem na ty. W hostelu poznaliśmy Bośniaka, mieszkającego w stanach , bardzo fajnego kolesia, który stal się towarzyszem doli i niedoli tej części wycieczki. Korzystając z tego, ze w hotelu obok, transmitowano ligę mistrzów, Bartek, przy chłodnym Nilu, poszerzał przyjaźń miedzy słowiańskimi narodami.
Następnego dnia udaliśmy się nad jezioro Bunyonyi. Jest ono w odległości kilkunastu kilometrów od Kabale i można tam dojechać za 3000Ush. Pasażerska Toyota dowiozła nas pod nabrzeże portowe, tam można wynająć kanoe, ale myśmy postanowili pochodzić brzegiem jeziora. Jest to najgłębsze jezioro w Ugandzie, położone na 2000m, i wygląda jak by ktoś zalał okoliczne wąwozy, ma bardzo dużo rozgałęzień przez co linia brzegowa jest bardzo długa. Oczywiście nie ma możliwości obejścia go dookoła ale tak czy inaczej spacer brzegiem to genialna sprawa. Wieczorem po powrocie poszliśmy jak zwykle pooglądać mecze. Do naszej trójki, dołączyła Amerykanka Brenda. To mila, wesoła, otwarta czterdziestoletnia kobieta, o ciele dwudziestokilku latki. Boże dzięki ci za mistrzów skalpela, oraz wynalazców diet i trenerów fitness. Brenda kręciła tu reportaż o pigmejach. To tu ciężka sprawa, o której się nie mówi. Rząd wyrzucił ich z lasów, w parkach narodowych, nie dając im nic w zamian, ani domów, ani ziemi. Plemiona żyją w skrajnej biedzie. W dodatku ze względu na swój wzrost są dyskryminowani w szkołach czy urzędach.
W hostelu czuliśmy się tak dobrze, ze postanowiliśmy zostać dłużej. Ten dzień, to tak zwany dzień lenia. Bartek męczył gierkę Tetrisa, ja chodziłem po okolicznych wzgórzach bratając się z mieszkańcami Kabale.Tu w Afryce każdy chce z tobą porozmawiać, zapytać skąd jesteś, jak ci się podoba okolica, czy ogólnie powiedzieć cześć, jak się masz.
Gdy Brenda i Pedja dowiedzieli się że nad jeziorem jest tak sielsko i pięknie, postanowili skoczyć z nami i tam spędzić ostatnia noc w okolicy. Niestety gdy dojechaliśmy okazało się że wszystkie miejsca w hostelach są po zarezerwowane. Szkoda, my mieliśmy namiot, mogliśmy tu zostać ale postanowiliśmy się nie rozdzielać. Ale przed powrotem do Kabale chcieliśmy się zabawić. Wynajęliśmy na pół dnia 2 kanoe - 10000Ush, i ruszyliśmy na jezioro. Myślałem ze trening na kajaku coś pomoże ale nic z tego. Przez pierwsze pół godziny kręciliśmy się w kółko, robiąc tzw korkociągi, starając się obrać właściwy kierunek. Śmiechu i zabawy było przy tym co niemiara. A na zakończenie kąpiel w wodach jeziora.
W Kabale przyszedł czas na rozstanie z ludźmi i tym niezapomnianym miejscem. Postanowiliśmy to zrobić wytwornie. Kupiliśmy flaszkę białego rumu, litr mleka w pobliskiej mleczarni, sok z kokosa w puszce i cukier z trzciny cukrowej. Taaa... są to składniki do robienia Malibu. Może nie było to idealne jak z butelki, ale smakowało wyśmienicie. Bartek okazał się barmanem pierwsza klasa i tak przy milej rozmowie zleciał nam czas do 3 nad ranem. Jutro kierunek Kisoro, ale chciałbym tu jeszcze wrócić.
czwartek, 18 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
szkoda, że ukradli Ci aparat. może musi tak być, że z co którejś wyprawy wracasz bez pstrykającego sprzęta...? acz foty byłyby fantastycznym dopełnieniem Twych interesujących historyi... pozdrowienia ze Starego Kontynentu dla Was chłopaki!! mersko
Prześlij komentarz