sobota, 13 lutego 2010

Wodospady Murchinson

W nocy złapała nas ostra ale krótkotrwała burza, te 20minut deszczu wystarczyło żeby wszystko było mokre. Wylaliśmy hektolitry wody z namiotu, ale przy 30stopniowym upale wszystko szybko wyschło. Rano stawiliśmy się przed bramką. Wejście kosztowało 30dolcow, co nie stanowiło zbyt wielkiego problemu, choć ostro walnęło po kieszeni. Największym problemem było to, że na przystań, skąd prom miał nas zabrać pod wodospady, nie można było dojść piechotą. Park jest to miejsce pełne dzikich zwierząt i można się poruszać po nim tylko motorem lub autem. Jak by to była jakaś różnica dla lwa czy capnie nas idących, czy uwieszonych jako pasażerowie na motorku który porusza się 15km/h. Ale jak to mówią na władzę nic nie poradzę. Postanowiliśmy poczekać. Mieliśmy szczęście dwójka Niemców swoją Toyotom Hilux, wraz z kierowcą, jechali właśnie w naszą stronę i bez problemu podrzucili nas pod przystań. Niestety na przystani pojawiliśmy się dopiero przed dziewiątą. Prom odpływał o 8.30, nie pozostało nic innego jak czekanie na następny do 14.30. Dzień nam minął na totalnym nieróbstwie nad brzegiem Nilu. Rzeka płynęła leniwie, wiał lekki wicherek, ptaki łowiły ryby, gusiec taplał się w błocie, a hipopotamy pływały w wodzie, raz na jakiś czas postękując leniwie, po prostu milo sielsko i przyjemnie. O 14tej zebrała się już spora grupka, jeszcze tylko wydatek kolejnych 30$, wskakujemy na łódź i płyniemy pod wodospady. Cała podroż trwa 3 godziny. Płyniemy Nilem, zaraz przy brzegu, wokoło pełno hipopotamów . Wystawiają z wody tylko swoje grzbiety i głowy, raz po raz nurkując, czasami podpływają na tyle blisko, ze płaskodenny katamaran przesuwa się po ich cielsku, nie robiąc im jednak żadnej krzywdy. Na brzegu wylegują się krokodyle, z otwartymi paszczami czekają na małe ptaki które wyjadają im pasożyty z miedzy zębów. Oprócz wspomnianych już guźców są tez słonie leśne, które wyglądają jak miniaturki znanych mi słoni. Największą jednak liczbę żyjących osobników stanowią ptaki. Sa gęsi, czaple, kolorowe zimorodki i mnóstwo, mnóstwo innych gatunków. Po dwóch godzinach dopływamy pod wodospad. Prąd jest bardzo mocny, więc potęgę wody można oglądać z odległości 500m. Mimo wszystko robi to wielkie wrażenie. Ostatnia godzina to już tylko powrót, ale przyroda wokoło jest oszałamiająca.
Wylądowaliśmy na brzegu kolo 18tej. Niestety nikt nie jechał za granice parku. Poszliśmy do pobliskiego campingu i tam z kierowcą, wynegocjowaliśmy że za 20000Ush podwiezie nas do granicy parku. Wykalkulowaliśmy że to jest bardziej opłacalne niż płacić po 100000Ush za nocleg i rano kombinować jak wrócić przed 8.30, bilety do parku są 24 godzinne. Nie było jeszcze tak późno wiec ruszyliśmy w stronę wioski Bilso. Zrobiliśmy może polowe dystansu i zmęczeni, głodni i wysuszeni zatrzymaliśmy się w malej w malej wiosce na piwko i roleksa. Bylo to bardzo mile zakończenie dnia. Rozleniwieni jedzeniem i piwem wyszliśmy za wioskę, rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać.

1 komentarz:

wrobliszka pisze...

hej:)
czytliśmy sobie ostatnio wszystkie Twoje przygody. wynika jedno: KZK GOP ma tam swoje filie.
pozdrawiamy i czekamy na kolejne raporty!

dumni Polacy (ale ino dziś)
aga i jeży