Właśnie tak, na fly4free.pl udało mi się znaleźć bilet do Panamy za 297€. Fakt z Amsterdamu, ale dzięki nałożeniu się promocji z liniami autobusowymi dojechałem tam za 10€. Dzięki stronce z biletami, a dokładniej forum , zgadałem się z kolegą Davidem, który też załapał się na promocję. Jak się okazało Dawid, jest starym polskim załogantem z Amsterdamu, znamy tych samych ludzi, byliśmy na tych samych imprach, koncertach, akcjach, a i tak stanęło twarzą w twarz dwóch obcych sobie ludzi. Ta aaa... to chyba dobrze że wprowadziłem się z Adamu kilka lat temu, choć tęsknię za tym miastem i ludźmi. Podróż była bardzo zawiła i dluga, najpierw Frankfurt, potem Bogota i na koniec Panama. Dobrze w Bogocie kupić fajki jak ktoś pali bo w Panamie ceny jak w Eu. W Bogocie byliśmy po północy, czyli śpimy na lotnisku, klima tak działa że człowiek wychodzi na zewnątrz żeby się zagrzać. Na lotnisku zgadalismy się z 4 polaków z Wisły/ Londynu, też kupili bilety z taniej stronki flippo.pl Czyli kto szuka znajduje. Około 5tej rano doszliśmy do wniosku, że autobusy muszą już jeździć wiec ruszyliśmy na rondo przy głównej trasie, z 500m od lotniska, zresztą widać je nawet z drugiego poziomu terminalu po prawej stronie.
Z czyjejś relacji wiem ze bez biletu w postaci karty, nie można korzystać z komunikacji miejskiej, ale za 50 centów ( Panama swojej waluty używa zamiennie z amerykańskim dolcem) możemy pojechać tak zwanym "chicken-Busem" czyli starym szkolnym busem ze stanów. Po godzinie jazdy w tłoku takim, że plecak był na naszej głowie, dosłownie, byliśmy w centrum.
Tak się złożyło ze nikt nie szukał noclegu, bo wszystko było zabukowane wcześniej . Rozstaliśmy się, pod hotelem wiślan i umówiliśmy się na 10 tą na miasto. Ja nie miałem nic zabukowanego ale poszedłem z Dawidem i w hostelu Posada1914 za dodatkowe 17 $ mieliśmy 2 kę ze śniadaniem a że akurat było
rano to skrzętnie z tego skorzystaliśmy.
Ruszyliśmy na miasto brzegiem morza, przyjemnie bo wiał wiaterek a temperatura w lutym to jakieś 30° . Stare Miasto jest na cypelku żadna rewelacja kościół, ruiny dużo turystów, obeszlismy to wszystko w pół godziny. Gdy wracaliśmy przy przystani jest food court podobno ze swieżutkimi owocami morza. No cóż nie polecam krewetki dziwne, kalamary strasznie gumiaste a ośmiorniczki nawet nie umywają się do tych z Lidla, nie mówiąc o tych od "Sowy i przyjaciół"
Postanowiliśmy kontynuować naszą znajomość i wieczorem umówiliśmy się na rum w hotelu Wiślaków. Na dachu hotelowym pękały kolejne flaszeczki, czas mijał bardzo przyjemnie. Ale w końcu przyszła pora żeby się pożegnać. My rano ruszamy do miasta Dawid, oni wykupili wycieczkę na dzikie indiańskie wyspy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz