W Gondorze umówiliśmy się pod hotelem, w którym mieszkali towarzysze
naszej podrózy. Mimo, że każdy miał dużo bagażu plus rower, a van był
naprawdę mały, z pakowaniem poradziliśmy sobie dość sprawnie i już o
godzinie 7:30 wszystko było przygotowane do wyjazdu. Niestety od tego momentu zaczęły się schody. Najpierw kierowca chciał więcej pieniędzy niż
początkowo uzgodnione 1400BR. Nie miał jednak odpowiedniej
siły przebicia, jeden przeciwko dziewięciu Polakom, nie miał szans.
Kiedy już zrezygnował z walki wszyscy rozeszli się coś zjeść i wypić,
a kolega Czapla "kierownik" grupy rowerzystów, stwierdził iż idzie
oglądać jeszcze kościół. Nie zabraniam mu doznań kulturalnych
i duchowych ale nie wtedy, gdy czas nas goni i chcemy jeszcze dziś
dojść do drugiego obozu.
Zrobiła się 9:30, mamy już dwie godziny spóźnienia. Ruszyliśmy. Droga
była kamienista, bardzo kiepskiej jakości, bez asfaltu. Chłopaki
umilali sobie niedogodności podróży pijąc miejscowe OUZO. Trochę to
nieodpowiedzialne, mamy wszak być dzisiaj na 3000m ale cóż, to nie
moja broszka. Zameldowaliśmy się w biurze Parku i rozpoczęły się
negocjacje cenowe. Dzień pobytu w Parku kosztuje 100BR od osoby, poza
tym trzeba obowiązkowo wynająć ochroniarza tzw. skauta za 40BR za
dzień. Jako że nas była dziewiątka musieliśmy wziąć ich dwóch, bo
według prawa Parku, jeden może prowadzić tylko grupę 6 osób.
Opcjonalnie można wynająć też przewodnika za 120BR dziennie i
kucharza. Nie skorzystaliśmy jednak z tych luksusów. Jeżeli chce się
zdobywać Ras Dashen trzeba wykupić obowiązkowo 8 dni pobytu w Parku,
niezależnie jak szybko pokona się tą trasę. W ramach cięcia kosztów
koledzy stwierdzili, że wykupią tylko trekking sześciodniowy, a potem
się zobaczy. Nam z Bartkiem bardzo zależało na zdobyciu szczytu ale
przystaliśmy na opcję większości, nie ma co się za bardzo przejmować,
zobaczymy co będzie dalej, przecież skauci nie będą do nas strzelać.
W biurze Parku istnieje możliwość przechowania zbędnych rzeczy
za zupełną darmochę.
Przepakowani, ruszyliśmy z dwójką naszych opiekunów zaopatrzonych w kałasznikowy, do obozu Sankaber, oddalonego od miasta o 36 km. Droga tam jest kręta, wyboista i długa.
Na miejscu, ostro już podpity Czapla zaczął załatwiać tragarzy, którzy ponieśliby całe ich żarcie na szczyt. Niestety alkohol zaczął
mącić jego przywódcze zapędy oraz zmęczył
go na tyle, iż scedował pracę na kolegów,
a kiedy wszystko było już załatwione,
zrugał wszystkich jak bure suki, chyba
żeby poczuć się bardziej męsko. Co za kolo!!
Tragarzy było dwóch, a każdy z nich niósł po 20 kg sprzętu i inkasował za to 45BR dziennie. Razem z Bartkiem nieśliśmy nasze bagaże na własnych plecach, a jako że dochodziła już 15ta, nie chcąc przedłużać tej żałosnej sceny, wzięliśmy jeszcze to, co nie zmieściłosię na grzbiety tragarzy. Ruszyliśmy do obozu Gich.
Początkowa trasa jest naprawdę przyjemna, małe różnice wzniesień,
a wokoło przepiękne góry.
Ścieżka prowadzi bokiem zbocza i już pierwszego dnia „nadzialiśmy” się na
pawiany i endemiczne kozice, których nazw łacińskich nie pomnę.
Szliśmy dosyć szybko za pierwszym skautem, niestety co pół godziny
musieliśmy się zatrzymywać i czekać na zamykającego stawkę pijanego
Czaplę. Drogę, którą powinno się zrobić w półtorej godziny my
musieliśmy przedłużyć do trzech. Na małej polance czekaliśmy na
marudera, który już prawie prowadzony przez swoją dziewczynę, źle stanął
i skręcił sobie nogę. Tak zaczął się upadek "wodza". Udało się nam
jeszcze podejść stromym podejściem w okolicy Deche Nadela i tu noga
całkowicie odmówiła posłuszeństwa. Zmierzchało się, nie było wyboru,
trzeba było nocować na pobliskim polu. Z nami nie było problemu,
zaopatrzeni w namioty, śpiwory i ciepłe ciuchy, nie baliśmy się
mrozów, a temperatura spada tu poniżej zera. Nasi skauci byli ubrani
tylko w jakieś pseudo garnituro-mundury, sandały, obwiązani kocami, a
jeden z naszych tragarzy nie miał nawet butów. W tych warunkach
musieli spędzić całą noc w stogu siana.Kolega Czapla przez cały wyjazd kreował się na przywódcę grupy,
niestety swoim zachowaniem potrafił jedynie potwierdzić najgorsze
stereotypy dotyczące mieszkańca "stolycy" po prostu ŻENADA!!! Szczerze powiedziawszy wcale mi go nie żal, dobrze się stało, w dniu dzisiejszym odpadło najsłabsze ogniwo wyjazdu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
nie żebym miała faszyzujące poglądy ale GOROLE DO SZOLE!!!!!!!!! ;)
Prześlij komentarz