Plan na dzień dzisiejszy zakładał dostanie się do obozu Chennek. Było
to wykonalne ale trzeba było wyruszyć o szóstej rano. Niestety zanim
się wszyscy spakowali, dochodziła już dziewiąta. Dodatkowo Czapla,
który przez skręconą nogę zrezygnował z dalszej wycieczki i razem z
jednym skautem postanowił wrócić do Debark, zaczął się wykłócać o
jakieś banany, wędlinę i kto jest mu winny 2, a kto 3BR. Bartka to
śmieszyło, mnie nie za bardzo, ten facet naprawdę jest żałosny ale to
chyba najlepszy kandydat na polityka Samoobrony czy PiS-u. Życzę mu
powodzenia ;(.
Te bezproduktywne kłótnie trwały dobrą godzinę ale w końcu
ruszyliśmy. Początkowo szlak łagodnie ciągnie się wzdłuż koryta rzeki,
dopiero ostatni fragment do samego obozu jest stromy. Pół
godziny przed szczytem jest wioska Gich. Jako że nie było się gdzie
spieszyć, chłopaki, zaciągnięci przez małą dziewczynkę, poszli do
miejscowej chaty na ceremonię parzenia kawy.
My w tym czasie zorganizowaliśmy sobie litr mleka za 10BR i sześć jajek
po 1 BR. Czeka nas dzisiaj królewska kolacja.
Z płaskowyżu na którym mieści się obóz rozciąga się piękny widok na
góry. W obozie, oprócz naszej ósemki, byli jeszcze Czesi, Francuzi,
Austriacy i Brytyjczycy. Wodę można było brać z pobliskiego
strumienia, był nawet prysznic, a dwie murowane toalety nie zabijały
swoim smrodem. Dodatkowo były dwie wiaty, w których można było gotować.
Po rozbiciu namiotu, zabraliśmy się właśnie za to. Dziś świąteczne
nudle z cebulą, jajkami, pomidorami i czosnkiem. Jako że cały
jest na otwartej przestrzeni, ostro wiało i zrobiło się mroźno.
Ubrałem na siebie wszystko co miałem: kalesony, spodnie, na koszulkę
ubrałem flanelę, kapturek, polar i kurtkę, a do tego rękawiczki i
czapkę. Tak ciepło opatulony zasiadłem do gara naszej królewskiej kolacji. Podzieliliśmy się z jedzeniem z tragarzami i skautami, bo oni,
jak widziałem jedli tylko suche buły przywiezione z Debarku.
Para brytyjska miała ze sobą kucharza, był to istny magik. W tych
warunkach ugotował obiad z dwóch dań, znalazło się też wino żeby
uczcić Nowy Rok, a co ważniejsze na ognisku przyrządził wspaniałe
ciasto. Zasługiwał w pełni na miano Magika.
Po sutym jedzeniu zaczęliśmy się raczyć alkoholem przywiezionym
jeszcze z Polski, oraz miejscowymi trunkami dosyć podłej jakości.
Nikomu nie zależało na dotrzymaniu do Sylwestra, byliśmy zmęczeni i
zziębnięci. Jedyną osobą która przywitała nowy rok był Bartek, który
po prostu zagadał się z przewodnikami. Rok 2010, oby był jeszcze
lepszy od 2009, a nie jest to proste wyzwanie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz