Zaopatrzeni w bilety, o szóstej rano, stawiliśmy się na dworcu autobusowym. Oczywiście nie obyło się bez sprawdzania naszych paszportów, wiz, rejestracji i innych pozwoleń ale zdążyliśmy do tego przywyknąć. Przyszedł czas żeby pożegnać się z kolegą Simonem, wiernym druhem naszej Sudańskiej tułaczki i ruszyliśmy w drogę. Piękny chiński autobus Yutong, dawał sobie dzielnie radę przez dobre 4 godziny, ale cóż, jako że to wymysł chińskiej myśli technicznej ,wziął i się w końcu zepsuł na środku pustyni. Kierowca zapytał po arabsku czy w autobusie jest mechanik i całe szczęście znalazło się kilku znawców tematyki i około 20 gapiów, zawsze służących dobrą radą. Wspólnymi siłami po dwóch godzinach udało się uruchomić silnik, ruszyliśmy dalej. W mieście Gadaref byliśmy po zmroku. Zastanawialiśmy się nad obozowaniem w okolicy ale od taksówkarza dowiedzieliśmy się że istnieje jeszcze szansa dostania się dzisiaj busem na granicę. Władowaliśmy się do przerobionej na pasażerską Toyoty Hiluxa i pojechaliśmy na dworzec Koda. Faktycznie, nie było problemu ze znalezieniem transportu do granicy. Za 10SDP i 2 godziny później byliśmy w Gallabat. Tam znaleźliśmy najtańszy nocleg w „hotelu namiot” za 1SDP. Formalności graniczne zostawiliśmy sobie na jutro.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz