Z jeziora Tana wypływa Biały Nil. Około 20 km od Bahir Daru leży wieś
Tissisat, koło której można podziwiać przepiękne wodospady na rzece.
Do Tissisat można dojechać zwykłym autobusem z dworca za 10BR. Mimo że to nieduża odległość, jedzie się tam aż 45 min, gdyż droga nie jest asfaltowa tylko utwardzona.
Na miejscu kupiliśmy bilet wstępu za 15 BR (kasa znajduje się przy wejściu do elektrowni wodnej), ominęliśmy szerokim łukiem przewodników i ruszyliśmy podziwiać piękno przyrody. Aby dostać się do wodospadu trzeba iść wzdłuż płotu elektrowni, po czym zejść w dół aż do XVII wiecznego mostu, a za mostem skręcić w lewo pod górkę. Trafiliśmy tu w niedzielę, kiedy dopobliskiej wioski szła procesja, gdzie wieczorem miał się odbyć festiwal piosenki ortodoksyjnych chrześcijan.
Mimo, że było to w przeciwną stronę postanowiliśmy ruszyć z ludźmi,
tylko tak, żeby poczuć atmosferę. Szliśmy wzdłuż Nilu, polami, łąkami,
pastwiskami, razem z etiopskimi pielgrzymami.
Czułem się jak nowy odkrywca, założę się że mało turystów szło
tym szlakiem. Powrót z wioski trwał półtorej godziny. Przyszedł czas na
podziwianie wodospadu.
Nie był on taki jak na zdjęciach sprzed kilkunastu lat. Byliśmy w okresie
małych opadów, a na dodatek większość wody spływała specjalnym
kanałem i napędzała turbiny do produkcji prądu.
Słyszeliśmy od miejscowego przewodnika, że kilka lat temu amerykańscy
turyści zapłacili 10 000BR tylko po to, by zatrzymać elektrownię i
zobaczyć w pełnej krasie jak woda spływa w dół. Nas na to nie było stać
ale mimo wszystko widok zapierał dech w piersiach. Korzystając z okazji
Bartek wziął kąpiel w małej, okolicznej rzeczce.
Jest tam bród po którym można dostać się aż do wodospadu.
Jeżeli człowiek nie chce sobie pomoczyć nóg, miejscowi,
za drobną opłatą, przeniosą turystę na rękach. Trochę żenujące, ale cóż :(.
Wokół wodospadu unosi się mgiełka wody, dzięki czemu wszystko w okolicy aż tryska zielenią. Wracając, wybraliśmy opcję przepłynięcia łódką do wioski. Na miejscu, jak zwykle, opadła nas chmara dzieciaków, wyciągająca ręce po drobne. Zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić i nie robi to już na nas żadnego wrażenia. Nie było problemu ze złapaniem autobusu powrotnego. Wróciliśmy do Bahir Daru na obiad, jutro kierunek Gondor i Góry Semien.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz