Dworzec autobusowy w Port Sudan jest daleko poza miastem, a my na nim znaleźliśmy się grubo po dziewiątej wieczorem. Nauczeni doświadczeniem z Kassali, że o tej porze znalezienie taniego miejsca w hotelu graniczy z cudem postanowiliśmy zanocować na dziko. Wyszliśmy poza budynek dworca, a policjantowi po cywilnemu wytłumaczyliśmy za pomocą rąk i ogólnie znanych gestów, że my tu tylko na chwilkę ,w krzaczki, na siusiu. On roześmiał się wesoło i puścił nas wolno. Znaleźliśmy kawałek wolnego piaszczystego miejsca osłoniętego od drogi i zabudowań krzakami. Po odgarnięciu pustych, plastikowych butelek i worków foliowych okazało się to całkiem fajną miejscówką. Poczuliśmy że jesteśmy przy morzu. Pojawiły się pierwsze od dwóch czy trzech tygodni chmury, wilgotność była znacznie większa niż na pustyni, wieczorem była rosa, a komary zaczęły gryźć niemiłosiernie. W takich warunkach dotrwaliśmy do rana. Z pierwszymi promieniami słońca ruszyliśmy w stronę miasta. Niestety nie mogliśmy otrzymać żadnej pewnej informacji gdzie to centrum się znajduje. Nie było wyboru, wzięliśmy tuk tuka za 4SDF i ruszyliśmy w nieznane. Mieliśmy szczęście, kierowca przejeżdżał akurat koło jednego z wymienionych w Lonely Planet hoteli. Była ósma rano, zbudziliśmy więc recepcjonistę, ten wygramolił się spod moskitiery żeby oznajmić nam że hotel jest pełny, a wolne miejsca będą dopiero po weekendzie. Zostawiliśmy więc bagaże i na zmianę penetrowaliśmy miasto w poszukiwaniu noclegu. Udało się dopiero grubo po dziesiątej. Zakwaterowaliśmy się w Olympia Park Hotel – 20SDF za pokój. Hotel lata świetności miał już za sobą, ale za tą cenę nie było co narzekać. Ruszyliśmy na miasto. Wiała delikatna bryza od morza, a słońce raz na jakiś czas przykrywały chmury. Port Sudan to miasto z kolonialną zabudową większość piętrowych lub dwu piętrowych budynków ma podcienie, które dają ochłodę nawet w najbardziej upalny dzień. Ściany starych budynków zbudowane są z cegieł wykutych z koralowca. Z głównego deptaku przy morzu można oglądać rozładunek i załadunek statków. Jako że to był piątek, wieczorem mieszkańcy wysypali się na niego tłumnie, aby posłuchać muzyki, napić się kawy lub czaju coś zjeść, pograć w bilard i piłkarzyki. Zrobiła się bardzo miła, sielska atmosfera.
Następnego dnia wrócił z Chartumu Simon. Nasza załoga była znów w komplecie. W poniedziałek postanowiliśmy że dosyć już tego miasta i czas na zmiany. Ruszyliśmy więc na plaże. Plaża znajduje się w Al- Kilo, koło rafinerii ropy. Busik zatrzymuje się przy bramie zakładu więc trzeba jeszcze podejść z pół godziny. Akurat rankiem przeszedł mały deszcz i gliniasta droga nie należała do najłatwiejszych. Plaża to kilka chat rybackich, trochę kamieni, i piachu, ale ogólnie dość przyjemnie. Morze jest tu bardzo płytki i trzeba wejść daleko żeby można było popływać.
Jedyną możliwością dojechania do naszego następnego punktu wycieczki, był powrót na dworzec autobusowy w Port Sudan i złapanie busa do Suakin. Z pomocą ochroniarza skrzyżowania, dość ciekawy zawód ale praca dość monotonna, złapaliśmy stopa do centrum. Tam wskoczyliśmy do autobusu we właściwym kierunku i po godzinie i ubożsi o 5SDP. Dotarliśmy do celu. Suakin to mała rybacka wioska nad zatoką. Odpływają stąd promy do Arabii Saudyjskiej. Znaleźliśmy zakwaterowanie w dość obskurnym hotelu,10SDG od głowy i na zakończenie tak miłego dnia poszliśmy na wspaniałą kolacje
Stara część zabudowań jest zrobiona z koralowca, z tym że, w przeciwieństwie do budynków w Port Sudan, leży cała w gruzach. Czułem się trochę jak na planie filmu wojennego lub o odbudowie Warszawy. Najlepiej tę część zwiedzać z samego ranka, kiedy cieć sprzedający bilety jeszcze śpi, a promienie słońca przebija się przez ruiny. Niestety nie da się dojść do otwartej plaży, gdyż jak zwykle w Sudanie jest to teren wojskowy. Nie było sensu dłużej błąkać się po okolicy, wróciliśmy więc z powrotem do miasta. Kupiliśmy na rano bilety do Gadarafu, zjedliśmy pożegnalną kolacje, a jutro kierunek Etiopia czyli święta w chrześcijańskim kraju i pierwsze piwo od 3 tygodni – miodzio :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Noo, czekam na wrażenia z Etiopii. a piwko tam rzeczywiście taniutkie.za moich czasów to wychodziło jakieś 50 gr za kufel.
powodzenia i czekam na dalsze wieści.
krycha
Prześlij komentarz