niedziela, 6 grudnia 2009

Asuan


Autobus z Mars Alam mieliśmy, według różnych źródeł, od północy do drugiej w nocy. Nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami na dworcu stawiliśmy się o 23.00. Autobus był wpół do pierwszej. Podróż trwała 5 godzin z kilkoma przerwami, bo co autobus zatrzymywał na kolejnej kontroli wojskowej to zatrzymywał się na dobre. Na początku kierowca sam radził sobie z problemem, po prostu zalewał silnik olejem czy dieslem i ruszaliśmy dalej. Niestety im bliżej Asuanu konieczna była mobilizacja wszystkich pasażerów, a więc wszyscy wychodzili, pchali pojazd, on zaskakiwał i jechaliśmy dalej.

W mieście znaleźliśmy najtańszy z możliwych hoteli Al Amin za 30EGP żaden luksus, sami Egipcjanie ale nic nas nie pogryzło ani zeżarło, a raz na jakiś czas pojawiało się WIFI dzięki czemu mogliśmy nadrobić braki blogowe. Pierwszy dzień upłynął na odsypianiu drogi oraz na zwiedzaniu miasta. Co mnie mile zdziwiło, Asuańczycy są milion razy lepsi od mieszkańców Luxoru. Mniej nachalni, milsi, nie kantują tak na cenach i ogólnie bardziej wyluzowani. W mieście jest tylko jeden sklep z alkoholami ale gdzie jest prohibicja jest i czarny rynek. My wieczorne piwko kupowaliśmy w kafejce internetowej. Cena 10EGP ale i tak taniej o 2EGP niż w wspomnianym sklepie.

Rankiem postanowiliśmy na rowerach pojechać pod wielką tamę. Wynajęliśmy 2 kółka od dziada przy dworcu i dojechaliśmy do pierwszej tamy. Niestety tam nas zatrzymali żołnierze, bo nie ma przejazdu przez tamę na rowerach. I może dobrze że dalej nie jechaliśmy bo Bartkowi odpadły jedyne hamulce, a mnie złamał się pedał. Wróciliśmy, oddaliśmy ten badziewiasty sprzęt i poszliśmy zwiedzać Muzeum Nubijskie 50EGP. W muzeum są zgromadzone skarby które udało się odratować przed zalaniem gdy powstało jezioro Nasera.

Od czasu gdy przyjechaliśmy do Asuanu staramy się dowiedzieć o której odpływa prom do Wadi Halfa. Najmniej pomocny okazał się pan z informacji turystycznej, nie wiedział dokładnie nic. Na jakiś trop wpadliśmy pytając w zwykłym biurze podróży, podobno jest przedstawicielstwo armatora zaraz przy Policji Turystycznej, które sprzedaje bilety. Postanowiliśmy to rano sprawdzić. Faktycznie udało się kupić tam bilety, co prawda cena za najtańszy wynosiła 311EGP ale nie mieliśmy wyboru, to jedyna możliwość dostania się do Sudanu. Przy kasie spotkaliśmy międzynarodowe towarzystwo, Francuza, Koreankę i Południowoafrykańczyka. Umówiliśmy się na następny dzień że pojedziemy razem. Prom ma odpływać podobno o 16tej ale mamy być na miejscu koło 8.30.

Po załatwieniu formalności popłynęliśmy na zachodni brzeg po szlajać się trochę po pustyni. Zwiedziliśmy grobowce Asuańskich dostojników, klasztor Św. Symeona oraz ruiny jakiejś osady. Wszystko to było wśród piachu, wydm i kamieni, a w oddali wił się Nil. Dla mnie super!!!

Na zakończenie dnia poszliśmy tam, gdzie nie zapędzają się białasy, czyli na egipskie fawele, zobaczyć jak żyją prawdziwi mieszkańcy Asuanu. A żyją biednie, nawet bardzo biednie, wśród brudu, syfu i kurzu. Od razu opanowała nas chmara dzieciaków sępiąca kasę lub fajki. Z początkowych 5 maluchów już po chwili zrobiło się dziesięcioro, a po kolejnych kilku minutach zrobiło się jak w przedszkolu. Dostarczyliśmy im niezłej rozrywki, ale mnie to zaczęło męczyć, jak szybko weszliśmy w dzielnice biedoty, tak jeszcze szybciej z niej wyszliśmy. .Kulminacją dnia było wypicie piwka nad Nilem. Niestety to ostatnie piwo na długi, długi czas. W Sudanie niestety jest całkowita prohibicja, żegnaj więc przyjemności na 2,3 tygodnie. Mam tylko nadzieje że z dostępem do netu nie będzie problemów.

2 komentarze:

Unknown pisze...

totalna prohibicja?? ciezka sprawa... ale i tak Wam zazdroszcze bo tu (we Wroclawiu) od piatku mrozy maja byc, wszedzie choinki i przedswiateczne promocje, lekki rzyg mozna od tego puscic...
pozdro i piszcie, bo czytamy i zazdroscimy :)

Unknown pisze...

to pisalem ja tytus, a nie maria, nie bede specjalnie konta zakladal na google...