poniedziałek, 18 stycznia 2010

Addis Abeba - wiadoma rzecz, stolica!!!

Koniec z miastami po kilka tysięcy mieszkańców, czas na miasto pełną
gębą, 4,5 miliona ludzi w budynkach z metalu i szkła, czas na
drapacze chmur, autostrady i metro!!!! Czas na Addis Abebę!!!
Jak zwykle zjawiliśmy się przed szósta rano na dworcu, jak zwykle
poranna gimnastyka z akcentem na łokcie i kopnięcia oraz różnego
rodzaju przepychanki i kuksańce. Mamy miejsca w autobusie, plecaki
załadowane na dachu, chciwi, etiopscy naciągacze zrugani przez nas
jak psy, humor dopisuje, bilet za 92BR zakupiony u kierownika
zamieszania, możemy jechać.
Trasa jest asfaltowa – rzadkość – jest więc szansa na krótką drzemkę.
Droga jest długa ale jakoś leci. Niestety, przed stolica musimy
zatrzymywać się na kontrole. Nie wiadomo czego gliniarze szukają
ale robią ogólny kipisz, stoją na dachu, wyrzucają ludziom rzeczy
na ulice, rozpieprzają walizy, istne gestapo.
Etiopczycy się ich boją, ja wręcz odwrotnie, tylko czekam aż postanowią
zrzucić mój plecak z laptopem, a następną rzeczą jaka poleci, będzie
pieprzony gliniarz. Kierowca od razu pokazał, że to nasze plecaki i
tępe gliny obchodziły się z nimi jak z jajkiem. Policjanci we
wszystkich krajach są tacy sami, tępe dupki, które swoje kompleksy, a
szczególnie kompleks niższości chowają za odznaką, i leczą go, wyżywając
się na słabszych.
Z powodu kontroli, w stolicy byliśmy dopiero wieczorem. No cóż, budynków
ze szkła i metalu tu jak na lekarstwo, kilka wieżowców, brak metra ale
są autobusy, reszta to wielka wieś ze swoim niezapomnianym klimatem.
Powiem krótko: sadystycznie pięknie.
Dworzec jest oddalony o 20 minut od Piazza, czyli od centrum.
Tam znajduje się zagłębie hotelowe i tam też zmierzaliśmy. Niestety,
z segmentu tanich hoteli, nie mogliśmy wybrać nic godnego zamieszkania. Zaryzykowaliśmy i poszliśmy do hotelu wymienionego w Lonely Planet.
Co ciekawe, okazał się pusty, czysty, w miarę tani, 105BR za dwójkę
z prysznicem i ciepłą wodą. Tak, to był dobry wybór.
Oczywiście znalazło się wcześniej kilku naganiaczy, którzy chcieli
nam wcisnąć drogie hotele, sprzedać marihuanę, panienki i coś
podobnego - my tradycyjnie, zbesztaliśmy ich po polsku, angielsku,
rosyjsku i niemiecku. Przez ten nasz niewyparzony język, według nich,
nie zdaliśmy egzaminu na prawdziwych rastamanów. Oczywiście zwisało
nam to, a oni dostali jeszcze większy opiernicz. Oj, podoba mi się tutaj.
Po miesiącu jedzenia indżery wreszcie mieliśmy szanse zmienienia menu.
Z włoską okupacją przyszło spaghetti, pizza i kawa z ekspresu. Włosi
się wycofali ale kuchnia została. Zrobiliśmy sobie kulinarny dzień
dziecka. Pizza nie była droga około 8-9 PLN.,a wieczorem pojawiała
się pizza o nazwie fasting food, czyli na cieście wszystko, co ludzie
nie zjedli w ciągu całego dnia. Można było na przykład obok, buraczków
i kapusty znaleźć frytkę, ale ogólnie wszystko było sycące i smaczne,
polane dużą ilością chilli.
Jako, że oprócz kilku kościołów, dwóch muzeów i tysiąca knajp,
Addis Abeba nie ma zbyt dużo do zaproponowania, postanowiliśmy
udać się do muzeum narodowego. Wstęp kosztuje tylko 10BR.
Ekspozycja mieści się na trzech piętrach i w podziemiu.
Pierwsze piętro to ekspozycja kamiennych rzeźb, ozdób z brązu, naczyń,
strojów, broni i mebli pochodzących od czasów antycznych po współczesne.
Drugie piętro to wystawa malarstwa i rzeźby mistrzów etiopskich, zaś
ostatnie piętro to część etnograficzna. Największe skarby kryją się jednak w podziemiach. Są tam szczątki prehistorycznych ssaków, ptaków, gadów oraz najciekawszy eksponat: szczątki naszej przodkini sprzed 4,5 mln lat - Lucy.
Słodkie to imię nadał jej angielski odkrywca, na cześć utworu
"Lucy in the sky of diamond". Ciekawe czy wiedział że Beatlesom chodziło
o LSD??? Ach ci naukowcy!
Po tak mile spędzonym przedpołudniu przyszedł czas na na sprawy
organizacyjne. Poszliśmy do biura Etiopian Air. Mieści się ono w
budynku hotelu Hilton. To chyba największy budynek w mieście ale Paris
Hilton tam nie spotkaliśmy. Dowiedzieliśmy się za to, że najtańszy bilet do
Europy, na koniec marca, kosztuje 800$. Za drogo, nie opłaca się
wracać. Może znajdziemy jakiś czarter z Kenii.
Wieczorem próbowałem wysłać coś na bloga, jednakże transfer o zawrotnej prędkości 0,7kb/s uniemożliwiał otworzenie jakiejkolwiek strony, na otwarcie skrzynki GMAIL poświęciłem 8 minut. TRAGEDIA!!!!! Coś jednak wymyślę :).

Brak komentarzy: