Jak było wcześniej ustalone, wstaliśmy o czwartej rano, szybkie odgrzanie
wczorajszej kolacji potem szybka herbata i w drogę. Zbieranie
wychodzi nam coraz szybciej i ogólnie grupa zaczyna całkiem nieźle się
docierać. Ale i tak ruszyliśmy jako ostatni o 5:15. Przed nami była
para Austriaków oraz Brytyjczyków z całym taborem czyli skautem,
przewodnikiem, mułem i kierownikiem muła. Szlak zaczyna się od
ostrego dwugodzinnego podejścia. Podchodzi się całkowicie po ciemku.
Na szczęście trafiliśmy na czas, kiedy księżyc był w pełni. Jeszcze
przed końcówką tego podejścia wyminęliśmy Brytyjczyków, stajemy się
całkiem nieźli, he he he. Potem trasa prowadzi trawersem, zboczami
gór, nie jest zbyt uciążliwa i idzie się w miarę szybko, zostaje jeszcze
jakieś pół godziny ostrego podejścia do ostatniego płaskowyżu i
wspinaczki na szczyt. Powodem wczesnej pobudki i wyjścia z bazy
jest nie tylko wyścig z czasem ale też i fakt, iż końcówka podejścia
prowadzi zachodnim zboczem oświetlonym bardzo ostrym słońcem,
które razi w oczy, powodując że nic nie widać na odległość kilku metrów.
Przydają się wtedy dobre okulary przeciwsłoneczne.
Gdy wychodzi się na kamienisty płaskowyż, oczom ukazują się 3
szczyty. Jeden z nich przypominający górę z Gór Stołowych jest naszym
celem. Uskrzydleni tym widokiem w pół godziny dochodzimy do jego
podnóża. Tu, nie wiadomo skąd, pojawiają się ubrane w skóry dzieci,
które przygrywają nam na flecie i co ciekawe towarzyszą nam aż na sam
wierzchołek. Totalny kosmos!!!
Ostatnie 10 minut to naprawdę ostra wspinaczka. O godzinie 10:20 - Rysiek, Jacek, Mariusz, Krzysiek i nasze skromne dwie osoby
zdobywają szczyt RAS DASHEN 4532 m n.p.m.
według GPS'a.
Dla naszego skauta to już 40ty czy 50ty raz, dla naszej szóstki pierwszy szczyt o takiej wysokości. Czas na pamiątkowe zdjęcia, przywitanie się z Austriakami, Brytyjczykami oraz pogratulowanie sobie nawzajem wyczynu.
Powrót to już trasa w 100% w dół, lecimy jak na skrzydłach, wyprzedzając Austriaków i po 3 godzinach jesteśmy w obozie.
Zdobycie RAS DASHEN oblewamy piwkiem... Dashen. Jesteśmy witani przez naszego skauta, który został pilnować namiotu, symbolicznym kwiatkiem. Przyszła do nas też cała młodsza część wioski Ambiko.
Nie tyle może żeby pogratulować, ale wysępić jakieś dobra. Tu naprawdę widać biedę, ludzie nie mają co na grzbiet włożyć. Spodnie to już tylko ażurowa konstrukcja na której trzymają się łaty. Pozbywamy się zbędnych rzeczy, opróżniamy nasze podręczne apteczki. Tutaj lekarz nie dochodzi nigdy. Jedyną pomoc mogą nieść turyści. Gotujemy ostatnie zapasy makaronu, cebuli i czosnku. Jutro czeka nas już normalne żarcie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz