Z Dilo do granicy prowadzi ostatnia w tych rejonach droga asfaltowa, w całej północnej Kenii istnieją tylko drogi szutrowe. Mimo tych udogodnień jechaliśmy bardzo długo, by w końcu o 15tej być w Moyale. Nie mieliśmy już Etiopskiej kasy, więc postanowiliśmy spędzić noc po stronie Kenijskiej. Nasza decyzja, jak się potem okazało była brzemienna w skutkach. Ale o tym później. Na początku miła niespodzianka, wiza trzy miesięczna kosztowała tylko 25$, a cala procedura nie trwała dłużej niż 10minut. Moyale niestety to mała wieś z zaledwie kilkoma hotelami, targiem i budami w których można było dostać, ryż, mydło i powidło. Niestety ta cześć jest opanowana przez Muzułmanów, wiec można było zapomnieć o wyskokowych trunkach. W Banku Equit wymieniliśmy euro, bez prowizji, którą straszą w przewodniku. Kurs to 104szylingi za jedno euro, a na granicy oferowali tylko 95 szylingów. Znaleźliśmy nocleg w Sherif Hotel za 400Ks za 2 osoby. Zjedliśmy w pobliskim barze ryz z fasolą, wreszcie jakaś odmiana po dobrej, acz monotonnej indżerze. Jako ze nie było nic do roboty, jedyne co nam zostało to obejrzenie filmu na laptopie i pójście spać. Ciężarówki jadące na południe, odjeżdżają z głównego placu około 10tej. Wstaliśmy wcześniej, poszliśmy coś zjeść, ostatni raz rzucić okiem na wieś. A kiedy po 20minutach wróciliśmy, zastaliśmy nasz pokój otwarty i ktoś okradł mi laptopa i aparat. Pięknie przywitała nas Kenia. Po cholerę się tu pchałem, trzeba było zostać w pięknej, taniej i 100 razy lepszej Etiopii. OMIJAJCIE HOTEL SHERIF WIELKIM łUKIEM!!!Zgłosiłem sprawę na policji, poinformowałem szefa hotelu, razem szukaliśmy na mieście, ale jak się można domyślić, wszystko o kant dupy rozczaść. Przez to cale zamieszanie, musieliśmy zostać jeszcze jeden dzień w tej norze.
Wieczorem dokwaterowano nam bardzo sympatyczna mieszkankę Jerozolimy. Przyjechała do Mojale przedłużyć sobie wizę kenijską o kolejny tydzień, jak się okazało nie było z tym problemu i co ciekawe było to za darmo. Rano pojawiliśmy się na głównym placyku. Do naszego turystycznego grona dołączył Red, chłopak z Singapuru, oraz trzech Australijczyków. Ciężarówki, które zastępują tu autobusy, mogą wieźć bydło lub wory zboża lub fasoli. Nasza wiozła plony rolne, wiec poruszała się bardzo wolno . Na dodatek wyruszyliśmy dopiero o 13tej. Jedyną pozytywną sprawą, było to ze na worach można było się dość wygodnie położyć i cena 400Ks nie była zbyt wygórowana . Gdy podróżuje się z krowami, trzeba siedzieć na o rurowaniu paki samochodu, a muszę tu dodać ze burty samochodu są specjalnie podwyższane i pod sobą ma się 2 metry do krów lub 5 metrów do ziemi. W obu przypadkach upadek jest bolesny.
Pierwszym przystankiem na naszej trasie był Marsabit. Trafiliśmy tam dopiero koło pierwszej w nocy. Wysadzili nas kolo hotelu i mimo późnej pory załapaliśmy się na pokój za 300Ks.
Następnego ranka zaczęliśmy szukać transportu nad jezioro Turkana. Niestety nikt tam nie jechał, jak nam powiedziano, może ktoś pojedzie jutro, może pojutrze, a może za tydzień, nie było sensu marnować czasu w tej dziurze, postanowiliśmy wiec ruszyć dalej na południe. Za kolejne 400Ks dojechaliśmy do miasta Isolo, znowu naszym międzynarodowym składem. Tu zaczyna się asfalt, czyli cywilizacja. Rankiem po nocy w miejscowym hotelu, pożegnaliśmy się z Australijczykami i Redem. Oni ruszyli do Nairobi, my minibusem (200Ks) do Nanyuki. Stamtąd prosto na zdobywanie Mt. Kenia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Hello, glad you guys are doing ok! cheers. RED from Singapore
Prześlij komentarz