piątek, 1 stycznia 2010

Góry Semien - Imet Gogo 3926 m

Codzienna monotonia, szybka przekąska z wczorajszej kolacji, zwijanie namiotów, pakowanie, poranna gorąca herbata.
Początkowo trudno nam się było rozruszać, skostniali, zmarznięci, na lekkim kacu ruszyliśmy na podbój pierwszego szczytu.
W nocy był duży przymrozek, tak że burta namiotu od strony gdzie mieliśmy głowy zamarzła. Pierwsza część drogi to dosyć ostre podejście na szczyt Imet Gogo. Zajęło nam to dwie godziny, widok ze szczytu był przepiękny. Ale najpiękniejsze dopiero przed nami.
Żeby dojść do następnego obozu trzeba było zejść z jednego
pasma górskiego i wejść na następne, różnica wzniesień wynosiła
kilkaset metrów ale przy wysokości ponad 3000 m każdy metr męczył nas
niemiłosiernie. Z Imet Gogo schodzi się krawędzią klifu który ma około
1000m. Okolica przepiękna, na klifie można było wypatrzeć pasące się
kozice, dokoła pełno pawianów, a nad nami latają orły, jastrzębie i
olbrzymie "kruko-poczwary", które nie bały się podejść na odległość metra.
Po przyjemnym schodzeniu zaczęło się ostre podejście. Trasa prowadziła
przez las drzew kaktusopodobnych i było naprawdę ostro pod górkę.
Na jednym z przystanków znalazła się chmara dzieciaków, która chciała
nam sprzedać wełniane czapki po 25BR za sztukę. Co prawda, w takiej
czapce wygląda się jak Mieszko I ale jest ciepła i w tych warunkach
bardzo przydatna.
Okazało się że skaut nie jest tylko od noszenia kałasznikowa i prowadzenia nas do następnego obozu ale też do ochrony przed gawiedzią chcącą wepchnąć nam wszelakie towary i wysępić kilka birrów.
Niektórym zaczęła już doskwierać choroba wysokościowa. Nogi szłyby
bez problemu ale organizm nie dawał rady. Największy problem mieliśmy
z zaczerpnięciem powietrza. Czułem się jak bym oddychał w próżni.
Powoli bo powoli, szliśmy jednak do przodu. Zeszliśmy do utwardzanej
drogi, tam spotkaliśmy naszego skauta który wrócił z Debarku oraz
jednego z tragarzy - wiedzieliśmy że już niedaleko. Jeszcze 10 min i
byliśmy w obozie Chennek. Po dziewięciu godzinach, totalnie wymęczeni
opadliśmy na ziemie łapiąc chaustami powietrze. W bazie znalazł się
kucharz brytyjskiej pary który zorganizował nam chłodne piwo za
15BR. Drogo ale... warto było to uczcić. Udało nam się rozbić namioty ale
ze zrobieniem jedzenia nie było już tak łatwo. I tu z pomocą znowu
przyszedł nam kucharz magik. Podrzucił nam resztki zupy pomidorowej, a
gdy zalaliśmy nią makarony z chińskich zupek danie wyszło przepyszne.
Chłopaki jeszcze gadali do nocy pijąc chłodnego Dashena, Bartek i ja
zasnęliśmy od razu jak dzieci.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Cześć,
mamy zamiar wejść w sierpniu na imet gogo, chciałbym zapytać: jak trudny jest szlak? dużo chodzenia nad przepaściami? :)
Dzięki z góry

Bartek