piątek, 15 stycznia 2010

Harrar - gdzie ta magia???

Z Lalibeli kierowaliśmy się w stronę Hararu. Jest on trochę na uboczu,
z dala od głównych dróg. Pierwszego dnia udało nam się dojechać
do miasta Dese (61BR). Tam znaleźliśmy nocleg z widokiem na dworzec
autobusowy. Istniała też możliwość pojechania ciężarówką do Addis Abeby,
ale musielibyśmy wówczas robić kółko. Postanowiliśmy rano ruszyć
do wioski Mille i tam złapać stopa do Awash.
Rano obudził nas portier wyjrzeliśmy przez okno i zobaczyliśmy potok
ludzi kierujący się do setki autobusów. Szybciutko zlecieliśmy na dół,
mieliśmy szczęście, nie było wielu chętnych udających się w naszym
kierunku, większość jechała do stolicy.
Podróż trwała 5 godzin, czas ostrej męczarni w kurzu i bez asfaltu.
Wysadzono nas na skrzyżowaniu. Tam setki, jak nie tysiące ciężarówek
kursuje na trasie Dżibuti - Addis Abeba i z powrotem. To była nasza
jedyna szansa. Nawet się nie zorientowaliśmy kiedy jakiś miejscowy
złapał nam tira do Awash. Kierowca okazał się miłym gościem,
nieźle jak na miejscowe warunki mówiącym po angielsku. Skasował nas
tylko po 100BR za drogę, wyszło więc taniej niż autobus.
Ruszyliśmy, przed nami ponad 300 km przez pustynię. Widoki dokoła
naprawdę piękne.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy ciepłych źródłach na kąpiel. Dopiero koło
18tej byliśmy u celu. Wykończeni, znaleźliśmy nocleg i poszliśmy spać,
mimo że za płotem była dyskoteka.
Rano nie było żadnego transportu do Hararu więc został nam tylko
minibus. Dojechaliśmy po 7 godzinach z 2 przesiadkami za 100BR.
I już zaczęło mi się nie podobać. Przypomniał mi się Luksor,
pełno naganiaczy, ludzie nauczyli się oszukiwać widząc turystę,
ogólny niesmak. W dodatku na ulicach leżą setki, jeśli nie tysiące ludzi
naćpanych czatem, nic nie możesz załatwić bo wszyscy są tak naćpani,
że nie wiesz co do ciebie mówią, ogólna masakra.
Znaleźliśmy jakiś tani hotel z prysznicem obsługującym kilka okolicznych
hoteli, na dodatek płatnym ale nikt nam o tym nie mówił.
Wieczorem poszliśmy oglądać karmienie Hien. Od razu przyczepił się
jakiś "darmowy" przewodnik. Karmienie hien to tandetna cepelia,
dobra dla durnych turystów. Na koniec stwierdzili, że skasują nas
po 100BR za osobę, nie daliśmy się wycyckać, Bartek zapłacił 50 BR,
a ja za tą tandetę chciałem kolesiowi złamać nos.
Dosyć Hararu! Dno, dno, dno!
Coś takiego jak karmienie hien powinno być darmową wizytówką miasta,
jak hejnał z wieży kościoła Mariackiego, a nie tandetnym pseudoteatrem.
Rano ruszyliśmy pooglądać miasto. Różni się ono od typowych
afrykańskich miasto-wiosek. Jest całe za murami, poprzecinane malutkimi
uliczkami, wszystkie budynki są parterowe lub piętrowe. Jest to typowy
przykład architektury arabskiej.
Jeżeli nikomu nie przeszkadza panujący smrodek i setki tysięcy kup
ludzkich na każdym kroku, to naprawdę fajne miejsce. Ja jednak
cieszyłem się, że stąd wyjeżdżam. Na zakończenie jeszcze próbowano nas
naciąć na 40BR w hotelu. Sorry, ale mam negatywny stosunek do tego miasta.

2 komentarze:

mery pisze...

mały co to jest ten czat, którym Etiopczycy się narkotyzują?

Mały pisze...

Czat to takie liscie ktore dzialaja spidujaco, ale jak sie ich wezmie za duzo wala czlowiekiem o ziemie, w smaku wstretne, nie jest to uzywka dla mnie.